Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Byłyśmy zespołem z charakterem

Treść

Rozmowa z Anną Wielebnowską, koszykarką Wisły Can-Pack Kraków Każdy mistrzowski tytuł cieszy, ale wywalczony w tak niezwykłych okolicznościach jak Wasz - musi sprawiać radość podwójną? - Potwierdzam. A radość może być i potrójna, bo po sezonie zasadniczym mało kto na nas stawiał. Faworytem w powszechnej opinii był Lotos, który w lidze w ogóle nie przegrywał, a Wisłę wcześniej pokonał w Superpucharze i Pucharze Polski. Do tego dochodzą okoliczności, w jakich wygrałyśmy siódmy, decydujący pojedynek finału. Na trzy sekundy przed jego zakończeniem Lotos miał mistrzostwo w kieszeni. Wierzyła Pani wówczas, że możecie szalę przechylić na swoją korzyść? - Przyznam, że zwątpiłam już chwilę wcześniej. Gdy Ania DeForge stała na linii rzutów wolnych, musiałyśmy kalkulować, ryzykować, liczyć na szczęście, bo w tym momencie same umiejętności już nie wystarczały. Po pierwszym celnym rzucie podbiegłam do trenera Zapolskiego z pytaniem, co robić: trafić, potem szybko faulować czy też zaryzykować, odbić piłkę o obręcz, licząc, że ją przejmiemy i po chwili trafimy za trzy. Trener postawił na drugą opcję, Ania trafiła w obręcz, przejęła piłkę, wyszła za linię i równo z syreną celnie rzuciła. Chwała jej za to, bo dokonała rzeczy niemożliwej. Choć z drugiej strony, jest tak twardą osobą, odważną, walczącą do samego końca z ogromną wiarą, że wszystkiego można się było spodziewać. Jej rzut na pewno przeszedł do historii naszej ligi. Przed finałem większość obserwatorów stawiała na Lotos, pewnie nie bez racji. Gdynianki grały bowiem cały czas bardzo dobrze, Wy przeżywałyście różne huśtawki, zmianę trenera. - No tak, niektórzy mówili, że Lotos jest od nas lepszy o dwie klasy. A jednak potrafiłyśmy udowodnić swoją wartość, charakter, wznieść się na wyżyny umiejętności i wygrać najważniejszą batalię sezonu. Wszystko, co było wcześniej, na początku, w środku, nie ma już teraz znaczenia. Liczy się efekt finalny, a to my jesteśmy w nim górą. Co zadecydowało o takim stanie rzeczy? - Czas, którego potrzebowałyśmy, by się poznać, zgrać. Początki nie były łatwe. Może były jakieś nieporozumienia w zespole, na pewno jednak nie tak duże, jak mówiono i pisano. Proszę zauważyć, że tworzą go różne dziewczyny, o innych osobowościach, charakterach. To nie jest tak, że nagle spotykamy się w jednym miejscu i w jednym czasie i od razu stanowimy team z prawdziwego zdarzenia. W Wiśle grały Polki, Amerykanki, Hiszpanka, Białorusinka, Czarnogórka, byłyśmy mieszanką narodowościową i kulturową. Dopiero z każdym wspólnie przepracowanym tygodniem zyskiwałyśmy zaufanie do siebie, coraz lepiej rozumiałyśmy się na boisku, i co ważne - poza nim. Dziś mogę powiedzieć, że w końcówce byłyśmy już świetną drużyną, która lubiła ze sobą grać i spędzać czas. Dojrzałyśmy do sukcesu w najważniejszej chwili. Nie mogę też nie podkreślić roli trenera Zapolskiego, który włożył w swą pracę całe serce, a nas odpowiednio nastawił do walki. Jak odbierałyście głosy, że po porażkach z Lotosem w rundzie zasadniczej, zmianie trenera możecie już tylko dograć sezon do końca, o coś więcej walczyć dopiero w kolejnym. - Ależ my od początku byłyśmy nastawione na wygrywanie. Owszem, przez pewien czas grałyśmy poniżej oczekiwań, przeżywałyśmy chwile załamania, porażki w Superpucharze i Pucharze Polski nieco podcięły nam skrzydła, ale czy to jest dziś ważne? Istotne, że w finale byłyśmy już zespołem z charakterem, dla którego liczył się tylko mistrzowski tytuł. W czym ostatecznie okazałyście się być lepsze od gdynianek? - Myślę, że jesteśmy drużynami o porównywalnym potencjale, zarówno personalnym, jak i pod względem przygotowania. Zadecydowały szczegóły, w siódmym meczu psychika. Gdy Ania doprowadziła do dogrywki, rywalki kompletnie się załamały i nie podjęły już praktycznie walki. Poza tym we wszystkich wygranych meczach finału grałyśmy bardzo zespołowo, rozkładając punkty na kilka zawodniczek. Lotos ciągnęły przede wszystkim Dominique Canty i Chamique Holdsclaw. To fantastyczne koszykarki, ale kiedyś musiało zabraknąć im sił. Wisła i Lotos zdominowały ligę, jak to ma miejsce od lat - nie byłoby jednak lepiej i dla Was, gdyby ekip o podobnym potencjale pojawiło się więcej? - Liga jest coraz mocniejsza! W składach można znaleźć sporo świetnych zawodniczek, Amerykanek z WNBA. Rewelacją rozgrywek była Duda PWSZ Leszno, w której obok jednej tylko koszykarki z USA grały same Polski i niewiele zabrakło, aby sięgnęła po medal. Poziom się podnosi, na obecności świetnych zawodniczek z zagranicy korzystają młode dziewczyny, które mogą się od nich uczyć. Od nowego sezonu wejdzie w życie przepis, wedle którego na parkiecie będą musiały przebywać dwie Polki, to ważne w kontekście interesu reprezentacji. Nie jest już tak, że musicie mobilizować się tylko na mecze z Lotosem (i odwrotnie), pozostałe wygrywając "na stojąco"? - Absolutnie. Mocnych rywalek było więcej niż w minionych latach, a wkrótce powinno być jeszcze lepiej. Na pewno liga jest świetną promocją koszykówki kobiet. Jedyne, czego żałuję, to braku dużej i nowoczesnej hali w Krakowie. Liga to jedno, Wisła i Lotos są budowane także po to, by walczyć z sukcesami w Eurolidze. - No tak, w tym sezonie się nam nie za bardzo udało, ale wierzę, że w przyszłym swe cele zrealizujemy. Może nawet zagramy w Final Four? Czego teraz zabrakło? - Detali. Można posłużyć się przykładem Bourges Basket, który doszedł bardzo daleko w tych rozgrywkach, a my toczyłyśmy z nim w fazie grupowej wyrównane i wygrane mecze. Mogłyśmy być na jego miejscu? Tak. Zabrakło nam jednak takiej dyspozycji, jaką złapałyśmy w finale mistrzostw Polski. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-05-07

Autor: wa