Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Czy przetarg na stocznie był przedwyborczą mistyfikacją?

Treść

Paweł Paszkowski, wiceprezes spółki Polskie Stocznie, twierdzi, tak jak minister skarbu Aleksander Grad, że list Szczecińskiego Stowarzyszenia Obrony Stoczni (SSOS) jest przyczyną zwłoki ze spłatą należności za aktywa stoczni w Gdyni i Szczecinie przez inwestora z Kataru. Ale prezes Jan Ruurd de Jonge powiedział, że list w ogóle nie trafił do rąk katarskiego funduszu. Czy przetarg na stocznie mógł być przedstawieniem na użytek wyborów do Parlamentu Europejskiego i czy istnieje jakiś związek między autorem listu a rządem?

- List nie został przekazany inwestorowi, a powodem zwłoki w spłacie należności jest dokładna analiza zagadnień prawnych - poinformował Holender Jan Ruurd de Jonge. Najwyraźniej członkowie zarządu Polskich Stoczni nie uzgodnili wersji "zeznań", bo zastępca de Jonge Paweł Paszkowski jednoznacznie stwierdził, że to właśnie list stowarzyszenia był przyczyną przesunięcia terminu wpłaty pieniędzy przez fundusz QInvest na konto ministerstwa skarbu. Decydujące znaczenie miało mieć podejrzenie o "pranie brudnych pieniędzy w latach 2003-2009" w zakładach stoczniowych, o czym napisano w liście. Stanowisko Paszkowskiego jest zbieżne z tym, co od środy mówi minister skarbu Aleksander Grad, który zrzucił winę na Szczecińskie Stowarzyszenie Obrony Stoczni za poślizg w zapłacie za majątek zakładów w Gdyni i Szczecinie.
Joachim Brudziński (PiS) nazwał tłumaczenie Grada "śmiesznym, skandalicznym i żenującym". Jego zdaniem, jest to "zasłona dymna" i "pretekst do wygodnej wymówki", podczas gdy wokół stoczni w Gdyni i Szczecinie roztacza się aura tajemniczości. Brudziński zarzucił Gradowi, że najpierw poinformował opinię publiczną, iż znalazł się inwestor i stocznie niebawem będą normalnie funkcjonować, po czym kiedy doszło do zamieszania związanego z listem, stwierdził, że jest to "jawny sabotaż" i przez to nadszarpnięcie stosunków z partnerem handlowym może dojść do unieważnienia bardzo atrakcyjnej dla Polski umowy.
Doniesienia o niejasnościach, jakie członek SSOS Lech Wydrzycki opisał w liście do katarskiego funduszu, były znane już długo przed zawarciem umowy. Przed zawarciem kontraktu sporządza się również dokładne analizy dotyczące przeszłości partnera w interesach, dlatego wszelkie nieścisłości minister Grad powinien był rozwiązać wcześniej. Poseł Wojciech Jasiński (PiS), były minister skarbu, poddaje w ogóle w wątpliwość istnienie inwestora, mówiąc, że nie wiadomo, czy taki się znalazł, a jeśli nawet to "nigdy nie był zainteresowany" całą sprawą. Poseł podkreślił, że tłumaczenia ministra są mało wiarygodne, dlatego teraz opozycja będzie żądać wyjaśnień od premiera Donalda Tuska. - Mamy pytanie i zwracamy się do premiera polskiego rządu, czy ma wolę i chęć przerwania tego "bajania" pana ministra Grada na temat inwestora - powiedział Brudziński. - Nikt nawet nie wie, kto ma kupić stocznię. To, co mówi minister Grad, to są jakieś "Baśnie tysiąca i jednej nocy". Szeherezadą jest pan Aleksander Grad, który boi się, że zły wezyr Donald Tusk zetnie mu głowę za przekazanie złej wiadomości - podsumował.
Z kolei jego klubowy kolega Mariusz Błaszczak oświadczył, że PiS chce zwołania posiedzenia sejmowej Komisji Skarbu Państwa, by dowiedzieć się o szczegółach tej sprawy. Winą za zaistniałą sytuację obarczają premiera również stoczniowcy, którzy wciąż nie wiedzą, czy będą mogli pozostać na swoich stanowiskach, dlatego nalegają, by spotkać się z szefem rządu. - Chcemy wiedzieć, co się dzieje - nawołują.
Zdaniem Jana Filipa Staniłki z Instytutu Sobieskiego, przetarg stoczni w Gdyni i Szczecinie mógł być mistyfikacją. Zaznaczył, że gdyby inwestor był naprawdę zainteresowany nabyciem zakładów, to wówczas przelałby pieniądze na stocznię gdyńską, a wpłatę za Stocznię Szczecińską odsunąłby do momentu dokładnego sprawdzenia informacji podanych w liście mówiących o kradzieży tej stoczni. - Brak jakiejkolwiek wpłaty może nasuwać hipotezę, że cały przetarg był przedstawieniem - powiedział Staniłko. - Rząd próbował sprzedać spektakularnie stocznie przed wyborami, a teraz dramatycznie i zakulisowo próbuje całe nawarzone "piwo" dać komuś do wypicia - podkreśla.
Jego zdaniem, dzięki listowi rząd będzie miał uzasadnienie dla teorii, że inwestor się wycofał, gdyż ktoś był bardzo nieodpowiedzialny i go wystraszył. - Najpierw trzeba określić związek pomiędzy rządem a autorem listu, a jeśli istnieje, wówczas można mówić o spisku - podsumował. We wtorek w nocy minął termin zapłaty 380 mln zł, które QInvest powinien przelać na konto MSP. Pieniądze jednak nie zostały wpłacone, a tajemniczy inwestor uzyskał od rządu zgodę na przesunięcie wpłaty pieniędzy do 17 sierpnia.
Wojciech Kobryń
"Nasz Dziennik" 2009-07-24

Autor: wa