Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gnieźnieński "niewypał" Tuska

Treść

Dopóki w Platformie Obywatelskiej nie nastąpi zmiana liderów, dopóty to ugrupowanie nie będzie w stanie wygrać wyborczej walki o najwyższe cele; będzie rozpływać się w nijakości i miałkości - takie wnioski płyną z obserwacji konwencji wyborczej PO w Gnieźnie. Konwencja PO miała być przebojowa, dynamiczna, "bombowa", miała natchnąć sympatyków Platformy "duchem walki i zwycięstwa". Okazała się jednak przeciętna, statyczna i bez wyrazu. Dobre wystąpienia Radosława Sikorskiego i Julii Pitery zostały "przykryte" tradycyjnie już słabym exposé Hanny Gronkiewicz-Waltz i kompromitującą przemową Antoniego Mężydły. - Jeżeli cała kampania PO będzie przebiegała jak konwencja wyborcza w Gnieźnie, to zwycięstwo PiS może odebrać tylko "grzech pychy" - konstatowali zwolennicy PO w okolicznych ogródkach piwnych. Dobra, skuteczna mobilizacja działaczy Platformy Obywatelskiej w bardzo krótkim czasie - to jedyny zauważalny pozytyw konwencji wyborczej PO w Gnieźnie. W sobotę na gnieźnieńskim rynku, w pobliżu specjalnie zainstalowanej dużej sceny pojawiło się ich około 3 tysięcy. To sukces organizacyjny, bo czasu na przygotowanie konwencji było niewiele, choć sami działacze PO nie byli o tym przekonani. - Na konwencję w Warszawie niedawno z Łodzi pojechały cztery autokary. Dzisiaj do Gniezna tylko dwa. Nadal nie wiemy, kto z naszego miasta będzie startował - mówił w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" jeden z łódzkich działaczy Platformy Obywatelskiej, związany z tym ugrupowaniem od czterech lat. Wiadomo tylko, że z Łodzi nie chce startować do Sejmu Stefan Niesiołowski, który - jak nieoficjalnie przyznają działacze PO - w obawie o swój wynik wyborczy wolałby Zieloną Górę. - Zwyciężymy! - krzyczała w sobotę z mównicy Hanna Gronkiewicz-Waltz. - Zwyciężymy! - odpowiadała jej mniej więcej połowa dowiezionych do Gniezna sympatyków PO. Druga połowa nic nie odpowiadała, skupiona raczej na konsumpcji gorącej herbaty, grzanego piwa i wódki w otaczających gnieźnieński rynek kawiarnianych ogródkach i lokalach. Przejmujący zimny wiatr i niesprzyjająca konwencji wilgotna, jesienna aura spowodowały, że kawiarnie cieszyły się niemal równym zainteresowaniem działaczy PO, jak wystąpienia ich liderów partyjnych. Efekt? Na gorącą kawę trzeba było czekać około pół godziny, na piwo około kwadransa, wódkę partyjni działacze i sympatycy kupowali "od ręki". Tuż po zakończeniu oficjalnej części konwencji rynek praktycznie opustoszał, niewiele osób zostało pod sceną, by wysłuchać piosenek Jacka Stachurskiego i Tomasza Lipińskiego. Tusk chce być jak "Rocky"? Sobotnia konwencja PO w Gnieźnie rozpoczęła się Mszą Świętą w katedrze gnieźnieńskiej odprawioną przez jej proboszcza księdza kanonika Jana Kasprowicza. W homilii odniósł się on do uroczystości beatyfikacyjnych o. Stanisława od Jezusa i Maryi Papczyńskiego, który był "kaznodzieją i sumieniem Polaków". - W tym zwyczajnym czasie, ale przed ważnym momentem w życiu naszego Narodu, przybywamy tutaj, do św. Wojciecha, którego relikwie stały się zaczynem wzrostu i konsolidacji Kościoła i państwa - stwierdził ks. Kasprowicz. Po Mszy Świętej przedstawiciele PO złożyli kwiaty pod pomnikiem króla polskiego Bolesława Chrobrego. A wkrótce po tym liderzy PO wraz z towarzyszącą im świtą przy dźwiękach puszczanej z wielkich głośników piosenki "Eye of the tiger", pochodzącej z filmu Sylvestra Stallone’a "Rocky", przeszli na rynek. Ów tytułowy "Rocky" to pięściarz, który staje przed szansą stoczenia życiowej walki… i taką życiową walką mają być, jak wynika z zapowiedzi liderów Platformy Obywatelskiej, październikowe wybory parlamentarne. PO ma w nich walczyć o - jak twierdził Tusk - pełne zwycięstwo, dlatego też w jego wystąpieniu, pełnym ataków pod adresem PiS, nie zabrakło tradycyjnej już agresji. - PiS obiecało społeczeństwu 3 miliony mieszkań, a dało Polakom mieszkania za trzy miliony złotych. Jeśli PiS wygra wybory, to nie będzie w Polsce Euro 2012 - wołał ze sceny Donald Tusk. Lider PO oskarżył też PiS o spowodowanie wszystkich możliwych niedogodności życia codziennego, w tym o zjawisko masowej emigracji zarobkowej młodych. Rządy Jarosława Kaczyńskiego przyrównał do budowania cywilizacji wschodniej. - Obecnie sprawujący władzę wpychają Polskę w objęcia Wschodu. Czy świat ma w dalszym ciągu patrzeć na nas jak na republikę sowiecką, odwróconą plecami do Europy? - mówił lider PO. Retoryka, jakiej używał Donald Tusk, miała zachęcać sympatyków PO do walki o zwycięstwo wyborcze. Tradycyjnie już jednak - choć agresji w wystąpieniu Tuska nie brakowało - zabrakło w niej wojowniczości i zadziorności. Jak skomentował to jeden z mężczyzn obserwujących całą konwencję, "gdyby w ten sposób Leo Beenhakker motywował reprezentację Polski do walki o najwyższe trofea, zawodnicy wyszliby i zasnęli na boisku". Donald Tusk odniósł się też do piątkowej decyzji Jana Rokity, który zrezygnował ze startu w wyborach po tym, jak jego małżonka Nelly Rokita została doradcą prezydenta Kaczyńskiego ds. kobiet. - Bardzo mu współczuję tej sytuacji. Muszę to zaakceptować. Wszystko się we mnie buntuje, miałem wczoraj łzy w oczach. Ale źli ludzie za to zapłacą - mówił Tusk. Lider PO całkowicie jednak przemilczał zarówno sytuację wewnątrz krakowskiej Platformy, jak i fakt, że na listach PO w tym mieście nie znalazło się miejsce dla współpracowników Rokity. W trakcie konwencji do decyzji Nelly i Jana Rokitów nawiązała za to Hanna Gronkiewicz-Waltz. - W Krakowie PiS nie cofnęło się przed użyciem Jana Rokity do politycznej intrygi. Ten czyn raz na zawsze odbiera moralne prawo PiS nazywania się obrońcami rodziny - grzmiała prezydent Warszawy. Gniezno nie jest szczęśliwym miastem dla Gronkiewicz-Waltz. W połowie lat 90. podczas jednego ze spotkań z wyborcami krytykowana przez tamtejszych mieszkańców zeszła ze sceny ze łzami w oczach. W sobotę popełniła faux pas, podkreślając w swoim wystąpieniu, że jest prezydentową Warszawy, a do Gniezna, do Wielkopolski przybyła "z waszej stolicy". Sęk w tym, że Wielkopolanie, a zwłaszcza poznaniacy są znani z tradycyjnej, organicznej wręcz niechęci do Warszawy i urzędników "ze stolicy". Sikorski, Pitera i "kapiszon" Borusewicz Niekorzystne wrażenie po słabym wystąpieniu Gronkiewicz-Waltz usiłowali zatrzeć Radosław Sikorski, były szef MON w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, i Julia Pitera. Sikorski w dobrym, merytorycznym wystąpieniu podkreślał, że ci, którzy liczą, iż będzie atakował PiS, mocno się zawiodą i przekonywał, że z partią braci Kaczyńskich łączyły go cele, ale poróżniły metody realizacji. - Popierałem i popieram nadal wiele spraw, które są nam bliskie: likwidację WSI, aktywną politykę historyczną, asertywną politykę zagraniczną, modernizację sił zbrojnych, ale moja decyzja jest za PO, a nie przeciw komukolwiek - mówił Sikorski. Jak wynikało z jego wystąpienia, głównym jednak powodem jego "transferu" do PO był konflikt z Antonim Macierewiczem, szefem Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Dobrze przyjęte zostało również krótkie wystąpienie Julii Pitery, jednak i w tym przypadku zabrakło przebojowości; przemówienie popularnej parlamentarzystki bardziej pasowało do sali sejmowej niż konwencji wyborczej. Prawdziwą klęską PO okazała się zapowiadana przez Tuska "bomba". Przez kilka dni poprzedzających konwencję dziennikarze i komentatorzy spekulowali, którego z prominentnych polityków PiS udało się pozyskać PO. Ostatecznie zapowiadaną "bombą" czy też - jak mówili niektórzy działacze - "gwoździem do trumny PiS" okazał się marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. Polityk, którego z PiS niewiele łączyło. Więcej, jako były działacz Unii Demokratycznej, a później Unii Wolności zawsze kojarzony był bardziej z formacją Tuska. - Miałem zajmować się "bombą" PO. A okazało się, że zamiast bomby wybuchł kapiszon i w dodatku taki przemoknięty - ironizował premier Jarosław Kaczyński podczas konwencji PiS w Krakowie. Niewypałem okazały się też oskarżenia posła Antoniego Mężydły, który tuż po konwencji powiedział, że próbowało go zwerbować CBA, aby "nagrywał pewnych ludzi". Tomasz Frątczak, dyrektor gabinetu szefa CBA, mówił, że to sam Mężydło przyszedł do biura, aby "inspirować CBA do działań przeciwko swoim przeciwnikom samorządowym". Nie przedstawił jednak żadnych dowodów i sprawa nie została podjęta. Nikt też nie namawiał posła, aby kogokolwiek nagrywał. Jacek Dytkowski Wojciech Wybranowski, Gniezno "Nasz Dziennik" 2007-09-17

Autor: wa