Jeśli ktoś jest w formie, presja go nie pokona
Treść
Rozmowa z Markiem Kolbowiczem, trzykrotnym mistrzem świata w wioślarskiej czwórce podwójnej Igrzyska w Pekinie coraz bliżej, a co za tym idzie z każdym dniem odczuwacie pewnie coraz większy dreszcz emocji. - A właśnie, że nie, i mam nadzieję, że jak najdłużej go nie będzie. Staramy się zrobić wszystko, by pozostać ponad atmosferą towarzyszącą olimpiadzie. Chcemy bowiem podejść do niej jak do każdych zawodów, czy to mistrzostw, czy Pucharu Świata. Taki mamy zamiar, a czy się powiedzie, to już inna sprawa. Macie jakiś sposób, by wyłączyć się, wyciszyć i pozostać ponad zgiełkiem i zamieszaniem, które tylko będą się ciągle zwiększać? - Na razie nie mamy z tym problemów, bo tak naprawdę nikt sobie nami nie zawraca głowy. Czasami ktoś zadzwoni, jakiś dziennikarz przyjedzie porozmawiać i tyle. Nalot mediów jest zjawiskiem kompletnie nam obcym. Nie zostaliśmy wykreowani na gwiazdy i podejrzewam, że wielu kibiców nawet nie zdaje sobie sprawy, że - spoglądając przez pryzmat ostatnich lat - powinniśmy być głównymi kandydatami do olimpijskiego złota. Dzięki temu nie odczuwamy ciśnienia, nikt nam nie przeszkadza, możemy trenować w spokoju. Odpowiada Panu taka sytuacja? - I tak, i nie. Z jednej strony nie mamy urwania głowy, z drugiej szum wokół nas byłby świadectwem docenienia dyscypliny i wysiłku, jaki codziennie wkładamy w trening. Jesteście zadowoleni z dotychczasowego przebiegu przygotowań do igrzysk? - Jak do tej pory zrealizowaliśmy sto procent tego, co zakładaliśmy. Czy to w wysokich górach Sierra Nevady, czy na wodzie w Portugalii pracowaliśmy ciężko i - co najważniejsze - owocnie. Teraz jesteśmy w Wałczu i przygotowujemy się do pierwszego startu w Pucharze Świata. On pokaże, gdzie aktualnie jesteśmy. Zaczynamy w Monachium i przyznam szczerze, że bardzo zależy nam na zwycięstwie. Nowy rok to nowe rozdanie, przeszłe sukcesy nie mają już znaczenia. Liczy się to, co jest teraz, stąd chcemy sezon rozpocząć z wysokiego pułapu. Od razu jednak dodam, że do pucharowych startów nie przygotowujemy się specjalnie. Cały czas trenować będziemy w Wałczu, a wypady do Monachium, Luzerny i Poznania tylko nam urozmaicą zajęcia. Potem czeka nas dwutygodniowy obóz w Zakopanem, gdzie pojedziemy odbudować wytrzymałość, kolejny tydzień w Wałczu, wreszcie aklimatyzacja w Chinach. Nad czym szczególnie do tej pory pracowaliście? - Głównie nad ogólną wytrzymałością, a na wodzie nacisk kładliśmy na technikę i jeszcze raz technikę. Teraz wchodzimy na wyższe intensywności, które spowodują, że złapiemy lepszą formę, a łódź nabierze tempa. Wprowadziliście jakieś nowości w treningu? - Idziemy utartym szlakiem, poza tym, że regularnie korzystamy z urządzenia o nazwie Garmin Forerunner 305. To wyjątkowe połączenie monitora pracy serca z nawigacją satelitarną GPS, dzięki któremu możemy dowolnie sterować treningiem. Urządzenie zakładamy na rękę, na klatce piersiowej umieszczamy nadajnik, który odbiera impulsy z serca, pokazuje nam częstotliwość skurczu. Dzięki nawigacji wiemy, z jaką prędkością i intensywnością pływamy czy biegniemy. Każdy trening możemy później śledzić na komputerze, analizować obciążenia, wszelkie parametry. A wbrew pozorom my wcale nie jesteśmy idealną osadą, wciąż mamy rezerwy i pewne elementy do poprawy. Jakie? - Technikę. Wiem, wiem, większość komentatorów uważa ją za naszą najmocniejszą stronę, ale my wychodzimy z założenia, że nic nie jest doskonałe. Pamiętajmy też o tym, że indywidualnie wcale nie jesteśmy najlepsi i pewnie nie walczylibyśmy o najwyższe laury. Nasza siła tkwi w zespole, zgraniu, dopracowaniu do perfekcji rytmu wiosłowania. Dużo czasu zajęło Wam dojście do takiego stanu? - Lata. W 1997 roku siedliśmy do dwójki z Adamem Korolem, narzuciłem rytm, który uważałem za najlepszy. Z biegiem czasu szło nam coraz lepiej, zaczęliśmy w tym samym miejscu przykładać siłę na wiośle (wcale nie taką dużą), w efekcie zajęliśmy szóste miejsce na igrzyskach w Sydney. Niezłe. Po olimpiadzie razem z Adamem siedliśmy do nowo utworzonej czwórki. Niby wszystko wyglądało dobrze, potrafiliśmy odnosić sukcesy na Pucharze Świata, ale w kluczowych imprezach nam nie szło. Brakowało tego czegoś, błysku, który pozwoliłby przekroczyć bariery. Po igrzyskach w Atenach byliśmy tak zniechęceni, że myśleliśmy nawet o zakończeniu kariery. Brakowało nie tylko sukcesów, ale i radości z treningów. Dużo o tym rozmawiałem z Adamem i doszliśmy do wniosku, że jeszcze raz spróbujemy, ale w zmienionym składzie. Doszli do nas Konrad Wasilewski i Michał Jeliński, początki nie były łatwe, bo ich styl wiosłowania i wyobrażenie o nim zdecydowanie odbiegały od naszego. Szybko jednak znaleźliśmy wspólny język. Pierwsze starty w Pucharze Świata wypadły obiecująco, ale na mistrzostwa do Japonii nie jechaliśmy z ogromnymi nadziejami. Przedbiegi przegraliśmy i... to była jak dotąd nasza ostatnia porażka. W półfinale i finale już zwyciężaliśmy, od tej pory sięgnęliśmy po - łącznie - trzy złote medale mistrzostw świata i wygrywaliśmy wszystko, co do wygrania było. Wspomniany rytm - to jest tajemnica sukcesów? - W dużej mierze. Odnalezienie go to kwestia czucia, czy łódź płynie, jak oczekujemy, czy też nie. Dzięki temu, mimo iż jest nas czterech, w łodzi tworzymy jeden organizm. Ale to nie jedyna tajemnica. Świetnie się rozumiemy i dogadujemy, odczuwamy radość z każdego treningu, wykonanej pracy, zmęczenia, które kiedyś zaowocuje. Wszyscy wkładamy sto procent zaangażowania w to, co robimy. To jest nasza siła. W powszechnej opinii jesteście pewnymi kandydatami nie tylko do olimpijskiego medalu - lecz tego konkretnego, z najcenniejszego kruszcu. Co Pan na to? - Ja wolę opinie, że mamy szansę zdobyć medal i możemy z niej skorzystać. Niezależnie od koloru. Co może zadecydować o sukcesie w Pekinie? Igrzyska to przecież zawody wyjątkowe, potrafiące sparaliżować największych nawet mistrzów. - Nie zgodzę się z tym. Jeśli ktoś jest dobrze przygotowany, w formie, to wygrywa. Dla mnie igrzyska rządzą się takimi samymi prawami jak każde inne regaty. Zamieniłby Pan wszystkie swoje dotychczasowe medale na jeden olimpijski brąz? - Nie powiem nic odkrywczego: tak. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-05-06
Autor: wa