Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Jesteśmy szkodliwi dla układów?

Treść

Do pierwotniaka porównuje dziennikarza "Naszego Dziennika" pracownik Instytutu Pamięci Narodowej dr Jan Żaryn, dyrektor Biura Edukacji Publicznej. Histeryczny list, jaki otrzymaliśmy, to reakcja Żaryna na naszą publikację, w której ujawniliśmy, że jego nazwisko znajduje się w stopce redakcyjnej "Gazety Polskiej", która pierwsza opublikowała "przecieki" z IPN dotyczące rzekomej współpracy ks. abp. Stanisława Wielgusa z SB. Przedstawiciel IPN grozi również zablokowaniem naszemu dziennikarzowi dostępu do znajdujących się w archiwach Instytutu dokumentów jawnych - a to oznacza zapowiedź złamania prawa i Ustawy o IPN. Pierwotniak - to mikroskopijny organizm bezkomórkowy, którego znaczenie w środowisku nie do końca zostało jeszcze zbadane. Niektórzy naukowcy pracujących nad pantofelkiem jako przykładowym modelem pierwotniaka doszli do wniosku, że bynajmniej nie jest to organizm prymitywny - posiada m.in. więcej genów niż człowiek. Nie ulega wątpliwości, że jest jednak szkodliwy dla niektórych układów w środowisku, w którym funkcjonuje. Najwyraźniej szkodliwa dla niektórych układów okazała się publikacja "Naszego Dziennika" z 20 czerwca bieżącego roku "Tak wyciekają teczki?", w której ujawniliśmy, iż "Gazeta Polska" w stopce redakcyjnej umieściła nazwisko dr. Jana Żaryna. W efekcie tenże dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN porównał naszego dziennikarza do owego organizmu. Czy tak powinna wyglądać oficjalna odpowiedź IPN na naszą publikację, w której sugerujemy, że bezprawne, co wyraźnie zaznaczyliśmy - umieszczenie nazwiska dr. Żaryna w składzie redakcyjnym "Gazety Polskiej" szkodzi zajmującemu się sprawami Kościoła w okresie PRL historykowi i pozwala zadać pytanie o źródło przecieków materiałów IPN-owskich dotyczących sprawy ks. abp. Stanisława Wielgusa? Jako że ani bezkomórkowy, ani bynajmniej mikroskopijny nie jestem, a pełen epitetów list dr. Żaryna podważa również moje kompetencje, dlatego za zgodą redakcji publicznie odpowiadamy na insynuacje pracownika IPN. "W stopce redakcyjnej "Gazety Polskiej" rzekomo odkrył Pan informację o tym, że jestem członkiem redakcji tego zacnego tygodnika. Nie raczył Pan sprawdzić, czy to prawda, nie zapytał Pan redaktorów pisma. Moje tłumaczenie, że jest to po prostu nieprawda, też Pana nie przekonały. Nie próbował Pan ustalić, czy chodzę może na spotkania redakcyjne, czy dostaję jakieś pieniądze" - pisze do nas dr Żaryn. Niezaprzeczalnym faktem jest, że w wydaniach tak papierowych, jak i internetowych "Gazety Polskiej" umieszczano nazwisko dr. Żaryna jako pracownika działu historia. Zgodnie z zasadami rzetelności dziennikarskiej zwróciliśmy się z pytaniem o tę sprawę tak do dr Żaryna, który poinformował nas, że dziennikarzem "GP" nie jest, a owa "stopka" to nadużycie, jak i redaktora naczelnego "Gazety Polskiej" - Tomasza Sakiewicza. Wyjaśnienia obu stron zamieściliśmy w naszej publikacji. Przedstawiliśmy również stanowisko Żaryna, który zapewniał, że pieniędzy nie otrzymuje, choć z gazetą od czasu do czasu współpracuje. Co ciekawe, redaktor Sakiewicz z kolei zapewniał, że Żaryn nie pisze już od dawna. To interesujące - ostatnia publikacja dr. Żaryna na łamach "GP" pojawiła się pod koniec marca tego roku. To całkiem niedawno. "Pański zmysł detektywistyczny zatrzymał się na poziomie pierwotniaka" - atakuje dr Jan Żaryn. Porównanie z pierwotniakiem przyjmuję z pokorą. Wychodząc z założenia, że człowiek uczy się całe życie i ja również uważam, że jako dziennikarz muszę się jeszcze wiele nauczyć. Sęk w tym, że publikacja "o stopce redakcyjnej" nie była publikacją z zakresu dziennikarstwa śledczego, a jedynie suchą informacją o faktach. Gdyby związki dr. Jana Żaryna z "Gazetą Polską" w kontekście afery związanej z ujawnieniem przez "GP" przecieków z akt IPN dotyczących ks. abp. Wielgusa były przedmiotem mojego dziennikarskiego śledztwa, zapewne zadalibyśmy publicznie kilka pytań dotyczących udziału pana Żaryna w całej sprawie. Na przykład, dlaczego - jak się dowiedzieliśmy ze źródeł zbliżonych do księdza arcybiskupa - dr Jan Żaryn na chwilę przed ujawnieniem przez "Gazetę Polską" dokumentów ze zbiorów IPN - odwiedził ks. abp. Stanisława Wielgusa pod pretekstem "przeprowadzenia wywiadu"? Dlaczego ta rozmowa dotyczyła właśnie rzekomej współpracy duchownego z SB, wreszcie - dlaczego ten wywiad, który jak twierdził wówczas Żaryn - właśnie przeprowadza - nie ukazał się w druku? A może - i takie pytanie też mielibyśmy wówczas prawo zadać - chodziło wyłącznie o pozyskanie kolejnych informacji przydatnych w publikacji wzmiankowanego tygodnika? Albo też - jaki z tym związek ma telefon, jaki w tamtym czasie otrzymaliśmy od wysokiego rangą pracownika IPN, który sugerował, by "Nasz Dziennik" wstrzymał się od obrony ks. abp. Stanisława Wielgusa, bowiem IPN posiada rzekomo "wstrząsające, porażające, kompromitujące materiały". Moglibyśmy też zapytać, czy to ta sama osoba przed kilkoma dniami przekazała "Rzeczpospolitej" wyciek z tzw. listy 500. Jak podkreślaliśmy w naszej publikacji - uważamy dr. Jana Żaryna za historyka wybitnego, największego dzisiaj znawcę historii Kościoła w okresie PRL. Z tym większym smutkiem więc przyjmujemy do wiadomości fakt, że dyrektor Biura Edukacji Publicznej w swoim tak emocjonalnym piśmie ucieka się do epitetów i groźby łamania prawa oraz Ustawy o IPN. Doktor Żaryn pisze bowiem, "(…) nie będę Panu dostarczał żadnych - notabene jawnych - dokumentów pochodzących z zasobów IPN. Za żadne pieniądze (…)". A to oznacza groźbę zablokowania dostępu do publicznie dostępnych materiałów. Nie wnikamy w to, jakie zasady regulują współpracę "Gazety Polskiej" z jej informatorami. "Nasz Dziennik" nie ma w zwyczaju płacić za informacje i nigdy tego nie robił, i nie będzie robił. Nasza współpraca z informatorami oparta jest na zasadach wzajemnego szacunku i zaufania. Odrzucamy więc wszelkie sugestie przedstawiciela IPN dotyczące ewentualnego płacenia za przecieki. Nie oczekujemy przeprosin od dr. Żaryna w związku z umieszczonymi w piśmie epitetami, biorąc pod uwagę emocje, jakie nim kierowały. Jednak jego pismo było oficjalną odpowiedzią IPN na naszą publikację, reprezentował on tym samym nie siebie samego, ale państwową instytucję. I w tym wypadku słowa przeprosin powinny paść. Wojciech Wybranowski Szanowny Panie Redaktorze, W swym artykule z dnia 20 czerwca br. raczył Pan zamieścić kilka zdań, które mnie obrażają. W stopce redakcyjnej "Gazety Polskiej" rzekomo odkrył Pan informację o tym, że jestem członkiem redakcji tego zacnego tygodnika. Nie raczył Pan sprawdzić, czy to prawda, nie zapytał Pan redaktorów pisma. Moje tłumaczenie, że jest to po prostu nieprawda, też Pana nie przekonały. Nie próbował Pan ustalić, czy chodzę może na spotkania redakcyjne, czy dostaję jakieś pieniądze. Także w kwestii rzeczywistej, a nie rzekomej mojej współpracy z tym pismem, Pański zmysł detektywistyczny zatrzymał się na poziomie pierwotniaka. Powiedziałem Panu, że nie jestem i nie byłem nigdy dziennikarzem etatowym "Gazety Polskiej", natomiast czasem pisuję w niej artykuły. Też Pan nie uwierzył. Proszę sprawdzić. Ostatni raz napisałem do tygodnika artykuł w rocznicę powstania ROPCIO, w końcu marca br. Tego także nie chciał Pan skontrolować. Wybornie. Dociekanie prawdy zatem Pana nie zainteresowało. Zasugerował Pan natomiast, że w zamian za rzekome gratyfikacje "Gazeta Polska" otrzymała ode mnie - w formie "wycieku" - "teczkę" arcybiskupa Stanisława Wielgusa, która na początku roku spowodowała takie zamieszanie w Kościele katolickim. Gdyby te insynuacje zostały zamieszczone w innym piśmie, być może, nie zareagowałbym. A tak reaguję. Pożartujmy zatem sobie dalej, idąc śladem Pańskiej insynuacji. "Nasz Dziennik" to pismo, które czytam z dużą chęcią - ba - pamiętam czasy, gdy pisywałem tam artykuły. Zdarzało się także, że przeprowadzano ze mną wywiady. Krótko mówiąc, współpracowałem z redakcją. Co gorsza, drogi Czytelniku, uprzejmie donoszę, iż nadal będę współpracował. Pod koniec czerwca tego roku ukaże się bowiem w "Naszym Dzienniku" wkładka IPN-owska przygotowana przez pracowników Biura Edukacji Publicznej. Jestem dyrektorem tegoż Biura, a zatem nasze drogi znów się przetną. O tym wszystkim Pan doskonale wie, Panie Redaktorze. A zatem, czy nie należy czytać Pańskiego tekstu a rebours? Jeśli tak, muszę stanowczo zastopować ewentualne nadzieje Pana Redaktora. Oświadczam, że odrzucam Pańską ofertę i nie będę Panu dostarczał żadnych - notabene jawnych - dokumentów pochodzących z zasobów IPN. Za żadne pieniądze! Z poważaniem dr hab. Jan Żaryn "Nasz Dziennik" 2007-06-25

Autor: wa