Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Mecz na szczycie Orange Ekstraklasy

Treść

Gdyby przed rozpoczęciem rozgrywek Orange Ekstraklasy ktoś powiedział, iż o mistrzowskim tytule zadecyduje kwietniowy mecz GKS Bełchatów z Zagłębiem Lubin, pewnie popatrzono by na niego z politowaniem. Tak jednak jest i co ważniejsze - nie ma w tym nic z przypadku. Dziś w Bełchatowie odbędzie się pojedynek wiosny, a może i całego sezonu. Zwycięzca zrobi duży krok do tytułu. Bełchatów i Zagłębie otwierają ligową tabelę. Mają na koncie po 39 punktów, o pięć więcej niż Korona Kielce i aż osiem niż wielcy faworyci rozgrywek - Legia Warszawa i Wisła Kraków oraz ŁKS Łódź. Do zakończenia sezonu pozostało jeszcze jedenaście kolejek. Można w nich sporo zyskać, można też stracić, ale liderzy nie zwykli (poza małymi wyjątkami) zawodzić. Wręcz przeciwnie. Waga dzisiejszego meczu jest zatem ogromna i można zaryzykować stwierdzenie, iż zwycięzca przybliży się, i to znacznie, do mistrzowskiej korony. Faworyta jednak trudno wskazać. Nawet historia jasno mówi, iż pojedynki obu drużyn bywały zwykle bardzo wyrównane. W ekstraklasie spotykały się ze sobą dziewięciokrotnie, wygrały po cztery razy (aż w siedmiu przypadkach różnicą jednej bramki, tylko w maju 2006 r. Bełchatów zwyciężył wyżej, 3:0), w jednym przypadku padł remis (i co ciekawe, była to pierwsza potyczka). Jesienią lepsi byli lubinianie, którzy pokonali rywala 2:1. Jak będzie teraz? Siły wydają się wyrównane. Za Bełchatowem przemawia atut własnego boiska, na którym w obecnym sezonie wygrał siedem z dziewięciu meczów i strzelił aż 24 bramki. Ale Zagłębie jest najlepiej grającą drużyną na boiskach rywali, gdzie poległo zaledwie dwa razy, a pięć razy zdobywało komplet punktów. W lidze nie ma skuteczniejszej ekipy od GKS (aż 43 strzelone bramki, o dziesięć więcej niż Lech Poznań), a lubinianie imponują dobrą obroną. Obie drużyny prezentują ofensywną, efektowną i ładną dla oka piłkę. Mają w składzie wielkie indywidualności: Łukasza Gargułę, Mariusza Ujka czy Tomasza Jarzębowskiego oraz Macieja Iwańskiego, Wojciecha Łobodzińskiego i Michała Chałbińskiego. Mają wreszcie wyjątkowych trenerów na ławce. Orest Lenczyk, nestor krajowych szkoleniowców, udowodnił, iż spoglądanie komuś w metrykę jest straszliwym błędem. Prawie 30 lat po pierwszym wielkim sukcesie w karierze, czyli mistrzowskim tytule z Wisłą Kraków, zbudował od podstaw świetną ekipę w Bełchatowie, choć nikt mu nie dawał na to szans. Piłkarze go uwielbiają, a tęskni choćby Radosław Matusiak we włoskim Palermo. Bo Lenczyk dba o swoich podopiecznych, poświęca im mnóstwo czasu, potrafi doskonale ustawić na boisku i przygotować jak nikt w Polsce. Z kolei Czesław Michniewicz jest przedstawicielem nowej fali naszych szkoleniowców, młodych, ambitnych i żądnych sukcesów. To tytan pracy, który nie boi się wprowadzać nowinek taktyczno-technicznych, wymaga od zawodników wielkiego poświęcenia. Nigdzie nie rusza się bez swojego laptopa, często urządza zawodnikom multimedialne odprawy przed meczem. Obaj panowie są wybitnymi osobowościami, wielkimi indywidualnościami. Który z nich będzie dziś około godziny 22.00 podnosił ręce w geście triumfu? Nie sposób przewidzieć... Faktem jednak jest, iż Zagłębie w lidze ostatni raz przegrało 23 września ubiegłego roku. Od tego czasu odniosło dziewięć zwycięstw i dwa razy zremisowało. Pisk "Nasz Dziennik" 2007-04-05

Autor: wa