Potrafimy wygrać z każdym
Treść
Rozmowa z Damianem Wleklakiem, reprezentantem Polski w piłce ręcznej Już tylko tydzień pozostał do rozpoczęcia finałów mistrzostw Europy. Z jakimi nadziejami pojedziecie do Norwegii? - Chcemy pojechać tam po to, by nie tylko grać i wygrywać, ale i czerpać radość z tego, co robimy. Taka jest nasza filozofia, z takim nastawieniem wychodzimy zawsze na parkiet. Gdy rozpoczynaliśmy przygodę z trenerem Bogdanem Wentą, założyliśmy sobie, iż musimy przede wszystkim cieszyć się z tego, że jesteśmy razem, że możemy wspólnie dążyć do jakiegoś celu. Jeśli sport będzie nam sprawiał przyjemność, przyjdą i wyniki. Tegoroczne mistrzostwa mają szczególny wymiar, bo toczyć się będą nie tylko o medale, ale i o olimpijską kwalifikację. Wywalczy ją jednak wyłąznie triumfator, zatem poprzeczka jest podniesiona niesamowicie wysoko. - To prawda, to jest główny cel wszystkich startujących drużyn, także nasz. Na razie jednak nie myślę o tym, co być może, koncentruję się tylko na pierwszym spotkaniu, z Chorwatami. Podobnie było na mistrzostwach świata w Niemczech, gdzie nigdy nie zaprzątaliśmy sobie głowy rozmyślaniami o tym, co możemy osiągnąć, tylko z dnia na dzień zastanawialiśmy się, jak pokonać kolejnego przeciwnika. W weekend przeszliście poważną próbę bojową podczas turnieju Lauritz Knudsen Cup w Danii. Jakie wnioski i refleksje? - Na pewno musimy jeszcze kilka rzeczy poprawić, bo nie wszystko wyglądało, jak powinno. Przede wszystkim momentami graliśmy nieco zbyt indywidualnie, a - jak wiadomo - naszą siłą jest zespół. Znamy się bardzo dobrze, ale nie jest niestety tak, że spotykamy się dwa dni przed jakimś turniejem, jedziemy nań i w każdym elemencie funkcjonujemy, jak chcielibyśmy. Piłka ręczna to bardzo ciężka praca i musimy wylać mnóstwo potu, by spełnić swoje i trenerów oczekiwania. Ale jestem pewien, że już w tym tygodniu to poprawimy. Turniej dał nam sporo do myślenia, ale było też dużo rzeczy pozytywnych. Gdzie tkwią zatem rezerwy naszych wicemistrzów świata? - W każdym elemencie. Zawsze zakładamy, że razem gramy w ataku, razem bronimy i wówczas możemy myśleć o sukcesach. Indywidualności, nawet wybitne, potrafią pomóc przesądzić wynik w decydujących chwilach, ale same nie przechylą szali. Dysponujemy ogromną siłą, gdy tworzymy na parkiecie prawdziwą drużynę. To jest Wasz największy atut? - Tak, wówczas jesteśmy najgroźniejsi. Ale długo na to pracowaliśmy. Ufamy sobie nawzajem, między zawodnikami i sztabem szkoleniowym panują świetne relacje i to się przekłada na naszą postawę na boisku. Razem wygrywamy i razem przegrywamy. Co ważne, ta atmosfera nie ogranicza się tylko do parkietu, my tworzymy zespół także poza nim. Niektórzy Pana koledzy odważnie obiecują, że przywieziecie z Norwegii złote medale. - I mają do tego prawo, bo skoro graliśmy o złoto mistrzostw świata, to teraz nie możemy powiedzieć, że jedziemy po coś innego. Ja żadnych deklaracji jednak nie złożę, na razie chcę wygrać mecz z Chorwacją, potem kolejny itd. To jest sport, a życie nauczyło mnie pokory, nie wszystko można z góry przewidzieć. Jak Pan ocenia grupowych rywali w pierwszej fazie turnieju, czyli Chorwację, Czechy i Słowenię? - Patrzę nie tylko na naszą grupę, ale i na pozostałe - cóż, każda jest mocna. Piłka ręczna jest domeną Europejczyków nie przez przypadek. Wydaje mi się, że każdy ma równe szanse awansu do kolejnej rundy. Niektórzy uważają, że mistrzostwa Europy są większym wyzwaniem niż mistrzostwa świata. - Faktem jest, że w Niemczech mieliśmy na początku trochę słabszych przeciwników, Brazylię i Argentynę. To nam pozwoliło stopniowo się rozkręcać i łapać właściwy rytm. Teraz tego czasu nie dostaniemy. Już na pierwszy mecz będziemy musieli wyjść bardzo skoncentrowani i świetnie przygotowani, nie będziemy mogli pozwolić sobie na żadne przestoje czy szlifowanie pewnych elementów w trakcie turnieju. Kilka miesięcy temu w podobnej sytuacji, co Wy, byli inni nasi wicemistrzowie świata, siatkarze. Też jechali na mistrzostwa Europy z wiarą i po sukces, wrócili na tarczy. Co zrobić, by Was ich los ominął? - Taki jest sport. Mam wielu kolegów w drużynie siatkarzy i wiem, że oni bardzo chcieli wygrywać. Nie wyszło, czasami tak się zdarza. Ja mam nadzieję, mocno w to wierzę, że my dojrzeliśmy już jako drużyna do sukcesów. Wiemy, jaką przedstawiamy wartość, na co nas stać, a jednocześnie stąpamy mocno po ziemi i sukcesy nie przesłoniły nam rzeczywistości. Chcemy wygrywać, po to ciężko pracujemy. Ostatnie miesiące nauczyły nas również, iż wierząc, można przechylić szalę na swoją korzyść, nawet w bardzo trudnych sytuacjach. W tym momencie potrafimy wygrać z każdym. Odczuwacie presję, ciężar dużych oczekiwań? - Bardzo nie lubię takiego biadolenia, narzekania z jednej strony i pompowania balonów z drugiej. Presja jest i co z tego? Przecież my po to trenujemy, by do czegoś dochodzić. Gdybyśmy zaczęli użalać się nad sobą, że ciąży na nas bagaż oczekiwań, byłoby to bez sensu. Jedziemy na mistrzostwa, by dla własnej radości wyjść na parkiet i sprawić sobie i kibicom trochę frajdy. W Niemczech rozpoczęliście pisanie pierwszego rozdziału Waszej historii. Jak będzie wyglądał kolejny? - Mam nadzieję, że szczęśliwie. Życie nie jest usłane różami, bywa przewrotne, ale życzyłbym kolegom i sobie, abyśmy w Norwegii, potem w Pekinie, spełnili swe najgłębsze marzenia. Życzę tego i ja. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-01-09
Autor: wa