Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Problematyczne 50 metrów

Treść

Skąd Artur Wosztyl, kapitan Jaka-40 lądującego 10 kwietnia na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj wie, że domniemany komunikat wieży do Tu-154M o zejściu do 50 m padł na wysokości 80 metrów? Nie znamy przecież wysokości, na jakiej znajdowała się maszyna. - Prokuratura zna te zeznania, są one badane, w tej chwili nie mogę określić sposobu ich weryfikacji - powiedział wczoraj w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" płk Jerzy Artymiak, p.o. rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej.
Ostatnie dywagacje medialne podnoszące kwestię zejścia Tu-154M opierają się na zeznaniach członków załogi Jaka-40 (porucznika Artura Wosztyla i Remigiusza Musia, technika pokładowego). Wosztyl miał ujawnić, że rosyjski kontroler, który sprowadzał samolot na ziemię, pozwolił załodze Jaka-40 zniżyć się do 50 metrów. Podobną komendę wieża miała wydać też załodze prezydenckiego tupolewa. Według relacji załogi Jaka-40, kontroler wypowiedział ją, gdy drugi pilot Tu-154, Robert Grzywna, podał na wysokości 80-70 metrów komendę: "Odchodzimy". Komunikat miał wzbudzić wątpliwości pilota, ponieważ na Siewiernym wysokość - na której należy podjąć decyzję, czy lądować - wynosi 100 metrów. Podobną komendę: "Zejdźcie do 50 metrów", miał słyszeć także technik Jaka-40. Naczelna Prokuratura Wojskowa zapewnia, że dysponuje zeznaniami załogi Jaka-40, który 10 kwietnia lądował w Smoleńsku. Nie potwierdza jednak treści opublikowanych w mediach zeznań załogi. - Mogę tylko zapewnić, że dowódca Jaka-40 i pozostali członkowie załogi zostali przesłuchani przez Okręgową Prokuraturę Wojskową w Warszawie, która dysponuje ich relacjami - informuje płk Jerzy Artymiak, p. o. rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej.
- Prokuratura zna te zeznania, zna relacje obu świadków. Są one badane w toku prowadzonego śledztwa. W tej chwili nie mogę określić sposobu weryfikacji tych zeznań - tłumaczy Artymiak. Na pytanie, czy kontrolerzy zostaną przesłuchani w obecności polskich prokuratorów, Artymiak odpowiedział enigmatycznie, że nie potrafi powiedzieć, jaki jest zakres śledztwa rosyjskiego i jakie czynności procesowe strona rosyjska w swoim śledztwie wykonała. Zapewnił, że w interesie państwa polskiego i wszystkich obywateli naszego kraju leży, by polscy prokuratorzy prowadzący śledztwo sprawę wyjaśnili. Zaznaczył, że jeżeli nie będą mieli możliwości osobistego przesłuchania obywateli rosyjskich, a będą w dalszym ciągu pojawiały się wątpliwości na temat treści materiału dowodowego zebranego przez stronę rosyjską, wszelkie zastrzeżenia polskich prokuratorów będą sygnalizowane w ramach kolejnych wniosków dowodowych o pomoc prawną. Prokuratura wystosowała do tej pory do prokuratury Federacji Rosyjskiej pięć takich wniosków. - Mogę zapewnić, że nic nie ujdzie uwadze polskich prokuratorów. Będziemy się starali weryfikować wszelkie informacje - deklaruje Artymiak. Ocenia, że przeszkodą może tu być czas. - Dlatego, że mamy ograniczone możliwości w dostępie do materiałów strony rosyjskiej. Sukcesywnie pewne materiały uzyskujemy, weryfikują je nasi prokuratorzy, a dopiero później można podejmować kolejne czynności - zapewnia. Zastrzega, że nie wie, kiedy zeznania załogi Jaka-40 zostaną ujawnione opinii publicznej, i że "w tej chwili nie wchodzi to w rachubę". Artymiak powołał się też na przepisy kodeksu postępowania karnego, zgodnie z którymi z protokołami zeznań mają prawo zapoznać się rodziny ofiar oraz ich pełnomocnicy procesowi. - Prokuratura na razie nie planuje ich ujawnienia, ponieważ doszłoby do upublicznienia pewnych informacji, co mogłoby zaszkodzić dalszemu biegowi postępowania przygotowawczego - tłumaczy. Podkreśla przy tym, że prokuratura nie zamierza niczego ukrywać - chodzi tylko o niepodawanie informacji niezweryfikowanych.
Czy załoga prezydenckiego tupolewa ryzykowałaby w niekorzystnych warunkach atmosferycznych zejście na wysokość 50 metrów, nawet jeśli taki komunikat z wieży padł? - Jest to sugestia obciążająca pilota. Wskazywałoby to ponadto, że załoga nie znała topografii terenu, a przecież lądowała na tym lotnisku już wcześniej - mówią piloci, z którymi rozmawiał "Nasz Dziennik". Ich zdaniem, to, że samolot zszedł poniżej bezpiecznej wysokości 100 metrów, trudno wytłumaczyć przesłanką inną niż awaria. A do katastrofy by nie doszło, gdyby kontrola lotów wykonała swój obowiązek i zamknęła lotnisko natychmiast po nieudanym podejściu Iła-76. - Warto też dodać, że Artur Wosztyl nie mógłby wiedzieć, że komunikat zejścia do 50 m padł na wysokości 80 m, bo nie znał wysokości Tu-154M, która w stenogramie nie jest określona - oceniają eksperci. - Byliśmy zapewniani od samego początku, że ta sprawa będzie prowadzona przejrzyście, że wszystko będzie po kolei ujawniane. Mieliśmy prawo spodziewać się, że co tydzień będą organizowane jakieś briefingi, na których informowano by opinię publiczną o postępowaniu śledztwa - mówi Antoni Macierewicz, były wiceminister obrony narodowej. - Tymczasem ukrywa się podstawowe dane na temat katastrofy. Odpowiedzialny za to, że sytuacja jest wciąż gmatwana, jest zarówno premier, jak i prezydent elekt. Ci, którzy zeznają na ten temat, wskazują źródło, w którym ta sprawa jest zapisana. Teraz obowiązkiem organów posiadających tę wiedzę jest ją ujawnić - mówi Macierewicz. Relacje załogi Jaka-40 są o tyle istotne, że polska prokuratura nie ma jeszcze samych czarnych skrzynek, czyli oryginału zapisów rozmów załogi Tu-154M. Warto przy tym dodać, że - jak potwierdza płk Ryszard Raczyński, dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, w kraju nie ma jednostki rozpoznawania radiolokacyjnego, która prowadziłaby stały nasłuch z Tu-154M. Prezydencki samolot mógł jedynie mieć łączność radiową, dzięki której załoga kontaktowała się z konkretnym odbiorcą. Wiadomo ponadto, że jest wiele luk w stenogramie - trudno zatem wskazać na jednoznaczną przyczynę katastrofy.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik 2010-07-07

Autor: jc