Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Prosił tylko o modlitwę

Treść

Zdjęcie: arch./ -

Księdza Władysława Bukowińskiego, dzisiaj już Sługę Bożego, zmarłego 3 grudnia 1974 roku, na cmentarz w sowieckiej wtedy Karagandzie odprowadzała garstka wiernych. U schyłku swego siedemdziesięcioletniego życia zdążył jeszcze napisać, iż nie wie, jaka jest przyszłość kapłanów i katolików w Związku Sowieckim, jak Opatrzność Boża będzie czuwać „nad naszym Kościołem w tym kraju”.

Po ludzku nie do wyobrażenia było, iż zaledwie ponad ćwierć wieku później do stolicy Kazachstanu przybędzie Następca św. Piotra i wypowie słowa: „Znam cierpienia, którym wielu z was zostało poddanych, kiedy poprzedni totalitarny reżim wyrwał was z własnej ziemi ojczystej i deportował do rozpaczliwych warunków i strasznej nędzy”.

A następnie dodał, iż „wiele mówił mi o was niezapomniany ks. Władysław Bukowiński, którego wielokrotnie spotykałem i zawsze podziwiałem za kapłańską wierność i apostolski zapał”. Ksiądz kardynał Karol Wojtyła spędził wiele czasu na rozmowach z ks. Bukowińskim, gdy pod koniec lat 60. XX wieku apostołowi Kazachstanu udało się przyjechać do Polski.

W Krakowie zatrzymywał się wtedy u państwa Stanisława i Anny Pruszyńskich. W ich księdze gości zachował się wpis: „Rozmowy płytkie pozostawiają pustkę, a nieraz i niesmak. Rozmowy pogłębione mają wartość nieprzemijającą. Najpiękniejsze są rozmowy natchnione miłością Boga i ludzi. Ufam, że coś z tego było w naszych rozmowach prowadzonych w waszym gościnnym domu na szlaku Karaganda-Kraków. Ks. Władysław Bukowiński. 9października 1969 roku”.

Te słowa dobrze oddają jego charakter, gdyż jak wspomina Anna Pruszyńska, wiele razy powtarzał, że „życie jest za krótkie, aby przeżyć je byle jak”.

„Przemoc ma swoje granice”

Władysław Bukowiński pochodził z Berdyczowa (urodził się w 1904r.). Ukończył prawo i teologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. W katedrze wawelskiej z rąk księcia metropolity Adama Stefana Sapiehy przyjął święcenia kapłańskie. Duszpasterzował w parafiach w Rabce i Suchej Beskidzkiej, a następnie został wykładowcą w Seminarium Duchownym w Łucku na Wołyniu. Już po sowieckiej agresji ksiądz biskup Adolf Szelążek mianował go proboszczem łuckiej katedry.

Wkrótce został uwięziony przez Sowietów, uniknął jednak rozstrzelania i doczekał wkroczenia Niemców. Ponownie został aresztowany przez NKWD w styczniu 1945 roku. Po dwuletnim więzieniu w Łucku i Kijowie przez następne osiem lat przebywał w obozach pracy w Czelabińsku i Dżezkazganie leżącym 500 km od Karagandy, do której został przymusowo zesłany w 1954 roku. „Opatrzność Boża działa nieraz i przez ateistów, którzy zesłali mnie tam, gdzie ksiądz był potrzebny” – pisał we wspomnieniach.

Jako zesłaniec musiał obowiązkowo pracować, ale zatrudnił się jako stróż nocny na budowach, by jak najwięcej czasu móc poświęcić duszpasterzowaniu. W 1955 roku dobrowolnie zrezygnował z możliwości wyjazdu do Polski i pozostał w Związku Sowieckim, aby służyć ludziom jako kapłan.

Już od następnego roku zaczął odbywać podróże misyjne, których było osiem. Cztery wiodły do Turkiestanu, na granicy z Afganistanem, w okolice Ałma Aty, dwie do Aktiubińska oraz jedna do Semipałatyńska i okolic. Połowę wypraw zakończył pomyślnie, pozostałe zostały przerwane przez władze. „Wyruszając na wyprawę misyjną, biorę paszport i zaświadczenie, że jestem księdzem katolickim, bo w paszporcie jestem zapisany jako ’raboczyj’. Biorę opłatki i wino mszalne oraz wszystko, co jest niezbędne dla odprawiania Mszy św. i do udzielenia sakramentów”.

W 1958 roku został aresztowany i skazany na trzy lata więzienia, ale jak pisał: „Przemoc ma także swoje granice. Któż może mi zabronić się modlić? Ten najwyżej może się sam ośmieszyć. Modlić się można naprawdę zawsze i wszędzie. Byle tylko była dobra wola ku temu. Ciało można zamknąć i nawet całymi latami trzymać w pojedynczej celi więziennej, lecz nie uwięzi się ducha, który i stamtąd znajduje drogę do Boga. Prześladowanie wiary nie jest największym niebezpieczeństwem. Jest nim odseparowanie dzieci i młodzieży, by one nigdy nie miały możności poznać Boga. Wprawdzie łaska Boża niepojętymi dla nas ludzi drogami dociera i do takich jednostek, tym niemniej sam Syn Człowieczy Jezus Chrystus woła do nas ’Żniwo wielkie – robotników mało. Proście tedy Pana żniwa, aby posłał robotników na żniwo swoje’”.

Nie żyć byle jak

W 1965 roku księdzu Bukowińskiemu po raz pierwszy udało się przyjechać do Polski, potem gościł w niej jeszcze dwukrotnie. Nie miał nawet sutanny, od ks. infułata Ferdynanda Machaya z kościoła Mariackiego przyniósł ją Stanisław Pruszyński. Nie spędzał bezcelowo ani chwili.

– W kieszeniach zawsze miał ołówki i karteczki, na których notował. Zawsze powtarzał, że trzeba się uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć, poznawać polską historię, czerpać z tradycji, aby być gotowym do odbudowy Ojczyzny. Uważał, iż chrześcijanin nigdy nie może być bierny, nigdy nie rozpaczał, nie skarżył się na swój los – zapamiętała Anna Pruszyńska. Nabierał tutaj sił i oddychał Polską, mimo że był to czas ostrych ataków na Kościół za rządów Władysława Gomułki w okresie uroczystości millenijnych.

Spotkanie z ks. Bukowińskim było dla niej ogromnym darem. –Sama rozmowa z nim powodowała, iż człowiek wznosił się na duchowe wyżyny, stawał się lepszy, ale tak emanuje miłość i dobro –podkreśla. Przed kilkunastu laty Anna Pruszyńska zachorowała na chorobę nowotworową, były już przerzuty. Modliła się za wstawiennictwem ks. Bukowińskiego. Jej prośby zostały wysłuchane…

Kilkanaście lat spędzonych w sowieckich łagrach, więzieniach, na zesłaniu nie pozostały bez wpływu na jego zdrowie. Kardynał Wojtyła sugerował, aby pozostał w Krakowie. Wtedy odpowiadał: „Nie mogę zostawić swych wiernych, muszę wracać, oni czekają”.

– Podążał tym wspaniałym szlakiem najszlachetniejszych polskich kapłanów, którzy nigdy nie opuścili swych parafian, jak ks. Tadeusz Fedorowicz ze Lwowa, który dobrowolnie w 1940 roku pojechał do Kazachstanu, aby duszpasterzować wśród wywiezionych tam Polaków, czy ks. Jan Cieński. Miałam szczęście i dar znać ich wszystkich – dodaje Anna Pruszyńska. Ksiądz Cieński był jej wujem, po 1945 roku pozostał w Złoczowie, a w latach sześćdziesiątych został sekretnie wyświęcony na biskupa.

Nie idzie w zapomnienie

Ksiądz Bukowiński za namową Prymasa Polski ks. kard. Stefan Wyszyńskiego podczas pobytów w Polsce spisał swe przeżycia, wydane następnie w Paryżu pod tytułem „Wspomnienia z Kazachstanu”, a następnie przedrukowane w niezależnych wydawnictwach. Tekst zakończył słowami: „Wiem tylko jedno, iż słodkie jest jarzmo Chrystusowe, a brzemię Jego jest lekkie”.

Gdy wiadomość o śmierci kapłana dotarła do Krakowa, państwo Pruszyńscy zajęli się przygotowaniem ręcznie wykonanych nekrologów, karteczek, telefonowali do znajomych. Poczta pantoflowa działała w tamtych czasach skutecznie i krakowski kościół św. Floriana wypełnił się wiernymi. Przybyli, aby połączyć się w modlitwie za duszę niezłomnego apostoła Kazachstanu. Stawili się licznie pozbawieni swej ojczyzny Kresowianie, wielu z tak tragicznie doświadczonego Wołynia, gdzie przed wojną posługiwał ks. Władysław, wyzuci z własności ziemianie, wszyscy, którym wcześniej przyszło zetknąć się z ks. Bukowińskim.

Nie mogło zabraknąć ks. kard. Karola Wojtyły, który powiedział wtedy: „Cieszmy się, że Opatrzność tak wielki dar misyjny, misyjnego apostoła złożyła w sercu polskiego kapłana”. Kilkadziesiąt lat później już jako Ojciec Święty Jan Paweł II napisał: „Cieszę się, że postać tego bohaterskiego kapłana nie idzie w zapomnienie. Bogu dziękuję, że mogłem go osobiście poznać, budować się jego świadectwem i wspierać w każdy możliwy w tamtych czasach sposób. Nigdy oprócz modlitwy nie prosił o nic dla siebie, ale zawsze był otwarty na wszystko, co mogło dać oparcie w wierze i w cierpieniu tym, których Pan Bóg powierzył jego pieczy”.

Dr Jarosław Szarek, IPN Kraków
Nasz Dziennik, 3 grudnia 2014

Autor: mj