Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rewizja kanapek

Treść

Komendant główny policji Marek Działoszyński Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik

Liczne kontrole drogowe, trwające nawet dwie godziny, wóz policyjny towarzyszący autokarowi jadącemu z Hajnówki do Warszawy – to tylko niektóre atrakcje, jakie podlaskim uczestnikom Marszu Niepodległości zapewniła policja.

Autokary wiozące z Białegostoku na Marsz Niepodległości grupę liczącą około 100 osób już przed wyjazdem zostały bardzo skrupulatnie sprawdzone przez podlaską policję.

– Zanim udało się nam wyruszyć w trasę, policja, przyjechawszy siedmioma radiowozami, przeprowadziła dwugodzinną kontrolę autokarów i znajdujących się w nich osób. Wszystkich nas legitymowano, spisywano nasze dane, filmowano. Długi czas kontroli szczególnie źle zniosły dzieci, które rodzice postanowili zabrać ze sobą na patriotyczną manifestację –mówi „Naszemu Dziennikowi” Adam Andruszkiewicz, jeden z organizatorów wyjazdu ponadstuosobowej grupy białostoczan. Takich grup ze stolicy woj. podlaskiego uczestniczyło jednak w Marszu o wiele więcej.

–Jednemu z naszych autokarów kazano cofnąć się do bazy, doszukując się w nim jakiejś usterki – dodaje Andruszkiewicz.

Po drodze do Warszawy autokary i jadące w nich na Marsz osoby zatrzymywano i sprawdzano jeszcze dwa razy. W okolicy miejscowości Jeżewo na krajowej ósemce policja urządziła blokadę drogi polegającą na zatrzymywaniu i kontrolowaniu każdego autokaru.

Podobnie było w drodze powrotnej.

– Podczas kontroli naszych autokarów policjanci świecili nam po oczach silnym światłem latarek, oglądali pilnie nasze ubrania i dłonie, czy nie ma na nich śladów farby, którą pomieszaną z wodą, oblewano wybranych uczestników Marszu. W naszej grupie żadnej takiej osoby nie znaleziono – relacjonuje nasz rozmówca.

Jeszcze więcej atrakcji zapewniła miejscowa policja osobom, które 11 listopada do Warszawy na Marsz Niepodległości wybrały się z Hajnówki. Organizator tego przejazdu uważa, że ponadprzeciętne środki, jakie funkcjonariusze zastosowali wobec ludzi, to zemsta komendanta powiatowej komendy.

– Przed wyjazdem pan komendant zadzwonił do mnie i wyraził swoje wielkie oburzenie artykułem w „Naszym Dzienniku”, w którym ośmieliłem się powiedzieć, że wezwał mnie na dywanik w związku z moim zamiarem uczestnictwa w Marszu. Uważam więc, że te przygody, które mieliśmy po drodze, są pomysłem komendanta – wskazuje Bogusław Łabędzki, radny PiS.

–Przed wyjazdem do Warszawy przyjechało na kontrolę naszego małego autobusu, w którym podróżowało kilkanaście osób, kilka radiowozów pełnych policjantów. Przez godzinę legitymowali nas, a później przeszukiwano nasze torby podróżne, łącznie z „rewizją” kanapek. Po drodze mieliśmy jeszcze – bagatela – cztery podobne kontrole –mówi Łabędzki.

Oryginalnym pomysłem szefostwa hajnowskiej policji było wysłanie w ślad za osobami jadącymi na Marsz do Warszawy samochodu policyjnego z funkcjonariuszami.

– Nieoznakowane auto towarzyszyło nam przez całą drogę do Warszawy. Kiedy tam dojechaliśmy, kilku uczestników naszej wyprawy zapytało policjantów, którzy swój samochód zaparkowali tuż przy naszym autobusie, dlaczego nas śledzą. Odpowiedzieli, że to polecenie komendanta hajnowskiej policji – tłumaczy Łabędzki.

– Podczas Marszu funkcjonariusze, którzy mieli nas śledzić, zgubili się w wielkim tłumie, jaki tam był. Wracaliśmy więc już bez ich towarzystwa – dodaje.

Ale to nie koniec atrakcji, jakie zapewnili hajnowscy policjanci osobom wracającym z Marszu.

– Zatrzymano nasz samochód przed Hajnówką. Kazano nam pokazać, co mamy w bagażach. Jednak po zjedzeniu prowiantu, jaki mieliśmy w torbach, nic tam nie zostało. Jedna z pań pokazała więc funkcjonariuszom różaniec, mówiąc, że to jej jedyny bagaż. Policjantów, nie wiedząc czemu, to rozzłościło. Po kontroli dogonili samochód, którym ta pani wracała do domu – do Narwi, i wlepili jej mandat 100 zł za jakieś wykroczenie drogowe, którego się dopatrzyli – relacjonuje przebieg zdarzeń Bogusław Łabędzki.

Adam Białous
Nasz Dziennik, 13 listopada 2014

Autor: mj