Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Skład gabinetu Tuska nie napawa optymizmem

Treść

Z posłem Zbigniewem Girzyńskim, członkiem Rady Politycznej PiS, rozmawia Wojciech Wybranowski Znamy już prawie wszystkie nazwiska kandydatów na ministrów w rządzie Donalda Tuska z rekomendacji PO. Pana zdaniem, to będzie dobry gabinet? - Każdą z tych nominacji należy rozpatrywać indywidualnie. Wśród tych propozycji są zarówno takie, które rokują dość dobrze, np. Bogdana Zdrojewskiego (minister kultury), Bogdana Klicha (minister obrony narodowej) czy prof. Barbary Kudryckiej (minister nauki i szkolnictwa wyższego). Nie znam bliżej kandydatki na ministra edukacji Katarzyny Hall, ale opinie, jakie docierają do mnie ze środowiska gdańskiego, nie są - mówiąc bardzo eufemistycznie - zbyt optymistyczne. Zaskakująca jest nominacja Cezarego Grabarczyka na ministra infrastruktury. Zaangażowanie posła Grabarczyka w sprawy infrastruktury w minionej kadencji Sejmu było zerowe. Inny kandydat na ministra Aleksander Grad do tej pory znany był raczej jako osoba zajmująca się rolnictwem, a ma objąć resort skarbu. Źle wróży polskiej służbie zdrowia kandydatura Ewy Kopacz, kojarzonej raczej z histerycznymi zachowaniami w trakcie konferencji prasowych niż ze spokojną debatą w tym trudnym obszarze. Pomijam fakt, że głośno było niedawno, iż to pani posłanka Kopacz miała być tzw. główną macherką, która miała umożliwić byłej posłance PO Beacie Sawickiej robienie interesów na służbie zdrowia. Radosław Sikorski (przymierzany na ministra spraw zagranicznych) to polityk w stylu Kazimierza Marcinkiewicza, bardzo efektowny, ale nie efektywny. Bardzo niepokojące wydaje się obsadzenie resortu spraw wewnętrznych i administracji przez Grzegorza Schetynę, który ma opinię "złego ducha" Donalda Tuska i całej PO, podobnie niechlubną opinię ma Mirosław Drzewiecki (minister sportu). Najbardziej martwią jednak nominacje Jacka Rostowskiego (minister finansów), który był przez lata najbliższym doradcą i współpracownikiem Leszka Balcerowicza, co może oznaczać powrót do polityki schładzania gospodarki, i Zbigniewa Ćwiąkalskiego na ministra sprawiedliwości. Ćwiąkalski jednak opinii publicznej jest doskonale znany. Choćby z bezpodstawnych - jak się okazało - sugestii, jakoby doradca ministra Ziobry prof. Władysława Mąciora był konfidentem SB. Nie obawia się Pan, że w nowym resorcie sprawiedliwości dominować będą - na co może wskazywać kandydatura Ćwiąkalskiego - osobiste animozje i pomówienia? - PO w poprzedniej kadencji wykorzystywała każdą okazję, żeby wypominać przynależność do PZPR jednemu z ministrów w rządzie PiS. Ciekaw jestem, jak wytłumaczy fakt, że przekazuje resort sprawiedliwości człowiekowi, który wraz z ukończeniem studiów prawniczych w 1972 roku zapisał się do PZPR, aby w ten sposób piąć się po szczeblach prawniczej kariery w PRL? Będąc członkiem partii, złożył egzamin sędziowski. Byłby to jednak nic nieznaczący epizod w życiorysie, gdyby nie to, że prof. Zbigniew Ćwiąkalski prezentuje dokładnie ten sposób postrzegania wymiaru sprawiedliwości, od którego próbował odejść najpierw prof. Lech Kaczyński, a następnie Zbigniew Ziobro. PO zarzucała nam, że wymiar sprawiedliwości oparliśmy na prokuratorach, sugerując, że chcemy tylko ścigać. Wymiar sprawiedliwości według PO to wymiar sprawiedliwości realizowany przez adwokata. Pan Zbigniew Ćwiąkalski do niedawna był pełnomocnikiem ściganego listem gończym byłego senatora Henryka Stokłosy, a swoimi prawnymi ekspertyzami wspierał także Ryszarda Krauzego. Kandydaci na ministrów czekają na nominacje, ale marszałek Sejmu z PO już urzęduje. W ostatnich dniach głośno było o tym, że Bronisław Komorowski chce pozbawić mandatu poselskiego Jana Ołdakowskiego z PiS albo zmusić go do odejścia ze stanowiska dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego. - Jeśli tak się stanie, będzie to największy skandal w historii polskiego parlamentaryzmu po 1989 roku. Poseł Ołdakowski pełnił swoją funkcję w minionej kadencji Sejmu i nikt tego nie kwestionował. Zarówno Biuro Analiz Sejmowych, jak i prawnicy, którzy pisali w tej sprawie ekspertyzy, stwierdzili, że nie zachodzi kolizja prawa między byciem posłem a kierowaniem muzeum. Jeżeli marszałek Komorowski mimo to odbierze mandat posłowi Ołdakowskiemu, to zakwestionuje cały dorobek ustawodawczy Sejmu poprzedniej kadencji, bo okaże się, że zasiadał w nim poseł nieuprawniony. Zresztą nie ma najmniejszych podstaw do tego, aby odebrać mandat poselski Janowi Ołdakowskiemu. Działania marszałka Komorowskiego to jawny zamach na demokrację i nadużywanie stanowiska. Byłoby to złamanie Konstytucji, a samego marszałka Komorowskiego naraziłoby na postawienie przed Trybunałem Stanu. PO w natarciu, dzieli i rządzi, a tymczasem w PiS po raz kolejny odżywają stare spory polityczne... - Jeden z hiszpańskich klubów piłkarskich Athletic Bilbao znany jest między innymi z tego, że zatrudnia jako piłkarzy tylko Basków. Jest to wprawdzie jedyny obok Realu Madryt i FC Barcelona zespół, który nigdy nie został zdegradowany do hiszpańskiej drugiej ligi, jednak w czasach, gdy najlepsze kluby, posiłkując się zawodnikami z innych państw, walczą o najwyższe laury, Baskowie od ponad 20 lat nie sięgnęli po żadne z krajowych trofeów. Prawo i Sprawiedliwość może się stać takim Athletic Bilbao polskiej polityki. Budowa zespołu tylko w oparciu o dawnych działaczy PC, względnie sięganie - tak jak postuluje to np. Kazimierz M. Ujazdowski - do dawnych struktur Przymierza Prawicy w naszej obecnej sytuacji może się okazać niewystarczające. Ogromną siłą PiS, dzisiaj prawie niewykorzystywaną, jest ławka rezerwowych. Prawo i Sprawiedliwość jako partia funkcjonuje na scenie politycznej pod tym szyldem od 2001 roku. W ciągu tych 6 lat jej szeregi zasiliło wielu ludzi, którzy wcześniej nie działali polityczne lub których działalność miała charakter epizodyczny. Jedyną tożsamością polityczną tych ludzi jest Prawo i Sprawiedliwość. Trudno zresztą, żeby było inaczej w pokoleniu 20-30-latków, takich jak Maks Kraczkowski, Adam Hofman, Lucjan Karasiewicz, Dawid Jackiewicz czy Arkadiusz Mularczyk i wielu innych. Wymieniłem zresztą tylko tych parlamentarzystów, którzy są w Sejmie ponownie, bo tych znam, a przecież doszło wielu nowych, nieraz już z ciekawymi doświadczeniami, jak Lena Dąbkowska-Cichocka, Mariusz Błaszczak czy Jan Dziedziczak. Jestem przekonany, że jeśli prezes otworzy się na tych ludzi i na nich się oprze, to wyniosą go oni ponownie na stanowisko premiera, ponieważ poza lojalnością, której mogliby się od nich uczyć wszyscy, cechuje ich także zmysł polityczny i profesjonalne podejście do polityki. Czyli istnieje konieczność dokonania pewnych korekt w dotychczasowej polityce PiS? - To zrozumiałe. Poparcie Lecha Kaczyńskiego w pierwszej turze wyborów prezydenckich w 2005 r. wyniosło 33 proc., wynik PiS z 21 października tego roku to 32 procent. To granica naszych możliwości przy obecnie stosowanych metodach, a i powtórzenie tych wyników pewnie nie byłoby takie oczywiste. Konieczne jest odzyskanie wpływów w miastach, środowiskach inteligenckich i wśród młodzieży. Cieszy znaczący wzrost poparcia na Lubelszczyźnie, Mazowszu czy w Świętokrzyskiem, ale jeśli chcemy rządzić Polską, musimy przekonać do siebie także Śląsk, Wielkopolskę i Pomorze. To wymaga zmiany języka i stylu prowadzenia debaty publicznej oraz poszerzenia naszej oferty programowej dla tych grup, które dzisiaj dały się zwieść Platformie Obywatelskiej. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2007-11-13

Autor: wa