Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wersja wydarzeń skonstruowana przez esbeków nie jest prawdziwa

Treść

Z prokuratorem Andrzejem Witkowskim, prowadzącym w latach 1990-1991 i 2001-2004 śledztwo w sprawie zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki, obecnie prokuratorem Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie, rozmawia Adam Kruczek Którego października obchodzi Pan rocznicę męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki? - Ostatni etap gehenny ks. Jerzego zaczyna się 13 października. Od tego dnia każdego roku moje myśli i uczucia skupione są na tym wydarzeniu. Kolejne dni życia ks. Jerzego owego października 1984 r. układają się niczym stacje Męki Pańskiej. Narasta napięcie i zagrożenie związane z finalizowaniem operacji MSW względem niego. Ksiądz przechodzi kolejne stadia swojej ostatniej drogi zakończonej męczeńską śmiercią. Owego 13 października odbył się pierwszy nieudany zamach na kapelana "Solidarności"? - Tak, to był tzw. nieudany rzut kamieniem Piotrowskiego, kiedy ks. Jerzy wracał samochodem z Gdańska z Sewerynem Jaworskim i z Waldemarem Chrostowskim. Dlaczego używa Pan określenia "tzw. nieudany rzut kamieniem"? - Zebrałem dowody zadające kłam teorii "nieudanego zamachu" w tym dniu. Niech jednak więcej powiedzą o tym prokuratorzy, którzy aktualnie dysponują wynikami mojej pracy, ponieważ śledztwo jest wciąż otwarte. Dążyłem do tego, by jedynym forum przekazywania tych informacji była sala sądowa. Życzę moim kolegom z IPN, by do takiego właśnie finału sprawę doprowadzili. Wracając do tematu, chciałbym podkreślić, że ostatnie dni życia ks. Jerzego naznaczone były potęgującą się dramaturgią. Wiemy, że na początku tygodnia, w którym kapłan został uprowadzony, doszło do pojednania ks. Jerzego z jego przełożonym, który wcześniej nalegał na wyjazd księdza do Rzymu. Ksiądz Jerzy pragnął pozostać z powierzoną mu owczarnią, bardzo cierpiał z powodu konfliktu. Ostatecznie racje kapelana "Solidarności" znalazły zrozumienie i otrzymał zgodę na kontynuowanie pracy duszpasterskiej w Warszawie. Informacja o tym szybko dotarła do "rozwiązującego problem ks. Popiełuszki" sztabu dowódczego w MSW. Ksiądz Jerzy radował się z decyzji przełożonego, spadł mu z serca ciężki głaz. Zarazem jednak zdawał sobie sprawę, iż w zaciszu gabinetów gmachu przy Rakowieckiej jego nowa sytuacja wywoła eskalację działań zmierzających do "uciszenia" go. Perspektywę tę przyjął w pełni świadomie, licząc się ze wszystkimi konsekwencjami. A kolejne dni? - Mamy więc piątek, 19 października, dzień uprowadzenia. Po odprawieniu nabożeństwa różańcowego ksiądz udaje się w drogę powrotną z Bydgoszczy do Warszawy. W miejscowości Górsk zostaje zmuszony przez oprawców do opuszczenia samochodu. Jest bity i znieważany. Dalsze wydarzenia, które miały miejsce tego dnia, w świetle nowo poczynionych w "moim" śledztwie ustaleń, powinny być przedmiotem wzmożonych czynności dowodowych. Powtarzam to od czterech lat. Rok za rokiem upływa, a wciąż za wcześnie jest mówić o tym, co później się wydarzyło, w kategoriach pewności, jakie powinien prezentować prokurator. A co wiemy na pewno? - Dobrze, skoro pan tak nalega... Należy wskazać na fakty i okoliczności zawarte w opublikowanych wcześniej fragmentach materiałów śledztwa, które prowadziłem. Z drugiej strony, ale już tylko z obowiązku, muszę przypomnieć kłócący się z tymi ustaleniami obraz wydarzeń, oparty na wciąż uznawanej za oficjalną, wersji esbeckiej... Chodzi o ustalenia procesu toruńskiego? - Zdecydowanie tak, jak pan to ładnie określa mianem "ustalenia". Proszę zważyć, jedynym materiałem źródłowym, z którego przez lata czerpano wiedzę na temat ostatnich godzin życia ks. Popiełuszki, byli "skruszeni" funkcjonariusze SB, instruowani w przerwach między rozprawami, co i w jaki sposób mają wyjaśniać. W śledztwie w 1984 r. pominięto prowadzenie elementarnych, rutynowych w sprawach o zabójstwo czynności dowodowych. Nie wykonywano ich z pełną premedytacją - doprowadziłyby bowiem do ustaleń faktycznych, odpowiadających prawdzie. Nie o nią jednak chodziło w procesie toruńskim. Mieliśmy do czynienia z obliczoną na osiągnięcie określonego celu akcją służb specjalnych MSW koordynowaną z najwyższego szczebla dowódczego. Zbyt mało miejsca, by tutaj to wszystko omówić. Dalej - sposób kierowania rozprawami, ingerencja przewodniczącego składu sędziowskiego w swobodę wypowiedzi świadków, sterowanie wyjaśnieniami oskarżonych, presja wywierana na pełnomocników oskarżycieli posiłkowych. Jak teraz, po latach, można bezkrytycznie przyjmować taką farsę? Cofnijmy się jeszcze do śledztwa. Istotne jest, wydawałoby się błaha rzecz, zwykłe skompletowanie materiałów śledztwa. Otóż akta z 1984 r. ułożono według określonych zagadnień, to jest w oddzielnych tomach zeznania świadków, wyjaśnienia podejrzanych, opinie biegłych, inne dowody. Nastąpiło to ze złamaniem pragmatyki prokuratorskiej, która nakazuje chronologiczne układanie akt według dat wytworzenia i wpływu poszczególnych dokumentów. Dzięki temu można łatwo badać prawidłowość budowania dowodu, ujawniać wszelkie zafałszowania, nieprawidłowości w postępowaniu. Zatem w śledztwie w 1984 r. chodziło dokładnie o coś innego. Mimo to sąd wyznaczył rozprawę i w oparciu o tak "ułożony", wypreparowany materiał dowodowy prowadzono przewód sądowy w sposób, jaki podałem wcześniej. Tak oto przed Sądem Wojewódzkim w Toruniu powstawała wersja męczeńskiej śmierci ks. Jerzego, do dzisiaj aprobowana przez wiele autorytetów życia publicznego. Może uchodzić to innym, jednak odpowiedzialny prokurator nigdy nie pogodzi się z takim stanem rzeczy bez poznania jego przyczyn i motywacji twórców. Wracając do miejsca uprowadzenia w Górsku, w ostatnich publikacjach była mowa, że pies milicyjny, po zwęszeniu śladu zapachowego księdza, doprowadził w miejsce oddalone od samochodu, którym podróżował ksiądz. Czy ślad zapachowy to mocny dowód? - Pies tropiący zwęszył siedzisko przedniego fotela pasażera, na którym znajdował się ksiądz. Jest to jeden z materiałów, w których ślady zapachowe lokalizują się najbardziej intensywnie. Następnie pies trzy- lub czterokrotnie doprowadził dokładnie do tego samego miejsca na środku drogi asfaltowej, oddalonego ok. 200 m od samochodu, gdzie zgubił trop. Zeznania w tym zakresie złożone przez milicyjnego przewodnika psa zostały zweryfikowane podczas wizji lokalnej i nie budzą żadnych wątpliwości co do zgodności z prawdą. Tak jakby wsiadł tam do innego samochodu? - Interpretacja tych ustaleń wskazuje na to, że ksiądz właśnie w miejscu, w którym pies zgubił trop, prawdopodobnie został umieszczony w innym samochodzie. Jakie inne dowody podważają wersję przyjętą w procesie toruńskim? - Nie jest prawdą, że Waldemar Chrostowski wyskoczył z samochodu sprawców uprowadzenia w miejscowości Przysiek w sposób, w jaki przyjął to sąd w Toruniu. Zeznał on mianowicie, że w momencie desperackiego skoku został złapany za tylną połę marynarki, która przez to została wyrwana. Tymczasem w toku śledztwa ponad wszelką wątpliwość udowodniono, że ubytek w materiale marynarki został spowodowany wycięciem narzędziem ostrym, "ostrokończystym", którym mogła być żyletka, ostry nóż. Tak spreparowane kłamstwo miało stanowić szczegół czyniący ten fragment mistyfikacji jeszcze bardziej wiarygodnym. Burzy tymczasem cały logiczny tok rozumowania, jaki sąd w Toruniu przyjął dla oceny zeznań świadka Waldemara Chrostowskiego. W świetle tego, co już powiedziałem, nie wytrzymuje krytyki inna esbecka teoria, według której przed restauracją "Kosmos" w Toruniu ks. Jerzy miał uciec sprawcom z bagażnika fiata i wołać o pomoc. Zaledwie ok. 600 m od tego miejsca, po drugiej stronie Wisły, funkcjonariusz WUSW w Toruniu podczas tzw. akcji poszukiwawczej prowadzonej 25 października 1984 r., jak podał, znalazł różaniec najprawdopodobniej należący do księdza. Fakt ten utajniono. Różaniec przechowywano w aktach operacyjnych, zanim został odnaleziony przez archiwistów IPN w lecie 2004 roku. Po uzyskaniu informacji o tym fakcie podjąłem natychmiast stosowne czynności procesowe. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak cenną dla dalszych postępów śledztwa może okazać się ta nowa okoliczność. Niestety, po miesiącu zabrano mi sprawę. Nie przypuszczam, aby koledzy, którzy przejęli po mnie odpowiedzialność za nią, zagadnienie to pozostawili bez dalszego wyjaśniania. Doprowadziło to Pana do dalszych dowodów, konkluzji? - Oczywiście, lektura akt operacyjnych WUSW, w których ukrywano przez lata różaniec, dostarczyła podstaw do wytyczenia kolejnego, niebadanego dotąd wątku. W wyniku podjętych czynności uzyskano nowe, niezwykle interesujące ustalenia, o których mówić teraz nie mogę. Potwierdzały one zasadność przyjętego kierunku śledztwa, którego nie aprobowali, niestety, moi ówcześni przełożeni. Tak więc kolejne etapy męki ks. Jerzego od momentu uprowadzenia wciąż pozostają nieznane. Niczyjej wątpliwości nie budzi jedynie to, że ostatnim jest tama na Wiśle we Włocławku. Ale tu też pojawia się kilka wersji, jeśli chodzi o czas, w którym zwłoki ks. Jerzego wrzucono do Wisły. - Interesuje mnie tylko jedna z nich, ta odpowiadająca prawdzie. Według zeznań - tych nieprzesłuchanych w 1984 r. przez SB - świadków oraz na podstawie innych kluczowych dla potwierdzenia prawdziwości ich stwierdzeń dowodów, zwłoki księdza wrzucono do Wisły 25 października. W tym samym dniu, w którym miał zostać znaleziony różaniec. W świetle tych ustaleń wersja pochodzenia esbeckiego, a zarazem wciąż obowiązująca, która honoruje werdykt toruński, jest dla mnie bardzo mało prawdopodobna. Mam nadzieję, że po zakończeniu śledztwa skompletowane dowody pozwolą na jej kategoryczne wykluczenie. Wzgląd na tzw. ostrożność procesową każe wstrzymać się jeszcze z takim sformułowaniem. Po 20 latach zeznania tych świadków są wiarygodne? Dlaczego wcześniej tego nie mówili? - Powiem tak: w jednej z moich spraw zeznania świadków złożone po 50 latach od postrzeżonych przez nich zdarzeń stały się podstawą faktyczną skazania członka ORMO za zabójstwo żołnierza AK, dokonane w 1946 roku. Nie było zwłok, były tylko ich zeznania i wyjaśnienia oskarżonego. Tak więc nie czas stanowi tu główną przeszkodę - zdarzenia o dużym stopniu zaangażowania emocji świadka pozostawiają w jego psychice ślady pamięciowe, praktycznie niepodlegające zatarciu. Rolą przesłuchującego jest dotrzeć do tych pokładów. Świadkowie, którzy obserwowali fakt wrzucenia zwłok księdza do Wisły 25 października, są w pełni wiarygodni. Jak mówiłem, prawdziwość ich zeznań zweryfikowano innymi dowodami - przeprowadzono wizję lokalną na tamie połączoną z eksperymentami; wywołano opinię sądowo-lekarską, zgodnie z którą zwłoki księdza mogły znaleźć się w środowisku wodnym również 25 października. Świadkowie ci początkowo bali się zeznawać - to wciąż żywy syndrom groźby esbeckiej zemsty. Musieli nabrać zaufania do przesłuchujących, zanim przekazywali posiadaną wiedzę. To bardzo proste - wcześniej zeznań tych nie składali, gdyż nikt ich o to nie prosił. Dopiero w śledztwie IPN, po 18 latach od zbrodni, wezwano ich w tym celu po raz pierwszy. Znaki zapytania pojawiły się także przy ustalaniu okoliczności wydobycia ciała ks. Jerzego. - Zwłoki ks. Popiełuszki wydobyto z Wisły po raz pierwszy 26 października. Ówczesny prokurator wojewódzki w Toruniu, po otrzymaniu stosownej informacji, skierował na tamę we Włocławku podległego sobie prokuratora prokuratury wojewódzkiej (występowało to w sprawach dużej rangi) celem osobistego przeprowadzenia oględzin zwłok oraz nadzorowania czynności na miejscu zdarzenia. Jadąc do Włocławka, prokurator zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Niemal każdy swój krok skrupulatnie odnotował w notatce urzędowej, którą dołączono do akt śledztwa w 1984 roku. Fakty te obaj panowie prokuratorzy w całej rozciągłości potwierdzili, składając zeznania w charakterze świadków, ale również dopiero w 2004 roku. Dodatkowo sprawdziłem i potwierdziłem, że w tamtym okresie żadnych innych zwłok - poza zwłokami księdza Popiełuszki - z Wisły we Włocławku nie wydobywano. Jednak prokurator wykonujący polecenie szefa nie spodziewał się takiego biegu wypadków - po przybyciu na tamę stwierdził, że wydobytych z nurtów rzeki zwłok po prostu nie ma. I co się tymi zwłokami dalej dzieje? - Przecież nie wyparowały. Jak zeznał ówczesny prokurator wojewódzki, po wydobyciu z Wisły poddano je pierwszej sekcji. Podkreślam - to są zeznania prokuratorów, wybitnych fachowców, a nie osób przypadkowych, mówiących, co im ślina na język przyniesie. Niestety, moi przełożeni w 2004 r. nie pozwolili na kontynuowanie również tego, kolejnego wątku, o jakże zasadniczym znaczeniu! Oficjalnie zwłoki ks. Jerzego wydobyto 30 października. Jak można wytłumaczyć te rozbieżności? - Tutaj postawić należy następującą hipotezę: po wrzuceniu zwłok do Wisły 25 października, dla przyjęcia wersji, iż znalazły się w rzece 6 dni wcześniej, 19 października, należało spowodować, aby ich obraz sekcyjny stał się odpowiedni dla tego okresu. Było to niemożliwe po zaleganiu zwłok w wodzie przez ok. 12 godzin (po wydobyciu 26 października), więc musiały powrócić w nurty na kilka dni... Czy ks. Jerzy był przed śmiercią w sposób długotrwały torturowany? - Żywię głęboką nadzieję, że za rok będziemy w posiadaniu wiedzy na temat pełnego wymiaru męki, którą przeszedł ksiądz Jerzy. Na tym jej końcowym etapie zsumowały się jakby wszystkie jego doświadczenia, próby, którym wcześniej był poddawany po to, by sprostać tej ostatecznej. Przed laty, podczas odbywania służby wojskowej w jednostce dla kleryków w Bartoszycach, ksiądz był ukarany za odmówienie wykonania rozkazu zdjęcia z palca różańca. Ukarano go, karząc stać boso (było to zimową porą) na betonie w pełnym rynsztunku. W liście do swego ojca duchownego z lutego 1967 r. ks. Jerzy napisał w związku z tym m.in.: "Okazałem się bardzo twardy, nie można mnie złamać groźbą ani torturami. Może to dobrze, że akurat to jestem ja, bo może ktoś inny by się załamał. Zaczęło się od tego, że dowódca plutonu kazał mi zdjąć z palca różaniec na zajęciach przed całym plutonem. Odmówiłem, czyli nie wykonałem rozkazu. Gdybym zdjął, wyglądałoby to na ustępstwo. Sam fakt zdjęcia to niby nic takiego. Ale ja zawsze patrzę głębiej". Ale o tym rysie charakteru ks. Jerzego musieli też wiedzieć esbecy, który tworzyli portrety psychologiczne inwigilowanych księży. - To nawet niewiele ma tu do rzeczy. Proszę zważyć - oni mieli "rozwiązać problem". Był to rozkaz, od którego nie było odwołania. Inną rzeczą jest sposób "rozwiązania problemu". Likwidacja osoby o takiej renomie i znaczeniu, jak ksiądz Jerzy, oznacza zawsze porażkę służb, a więc wybór wariantu najgorszego z możliwych... A jaka jest, według Pana, najbardziej prawdopodobna data śmierci ks. Jerzego? - Musimy poczekać z tą odpowiedzią na wyniki śledztwa. W większości przypadków zabójstw, kiedy sprawcy pozbywają się zwłok w taki czy inny sposób, czynią to bezpośrednio po dokonaniu zbrodni. Nie chciałbym jednak z uwagi na nad wyraz skomplikowany charakter tej sprawy wyciągać w tym względzie jakichkolwiek wniosków. Zebrany przez Pana materiał dowodowy nie dawał podstaw do zlokalizowania miejsca ewentualnego przetrzymywania księdza? - Co jakiś czas pojawiają się wyniki tzw. śledztw dziennikarskich. Ostatnio wyeksponowana została wersja, iż ksiądz był przetrzymywany w Kazuniu, ale ja nie mam żadnych przesłanek do wypowiadania się w tej sprawie. Z drugiej strony uważam, że każdy taki sygnał powinien być nad wyraz mobilizujący dla prokuratora. Zwłaszcza jeżeli autor informacji powołuje się na określone źródła, powinna ona zostać natychmiast sprawdzona. A czy są ślady prowadzące w tej sprawie do KGB? - W ówczesnej rzeczywistości PRL jako państwa satelity służby sowieckie infiltrowały wszystkie dziedziny życia, szczególną wagę przywiązując do tzw. resortów siłowych. Nic więc dziwnego, że towarzysze sowieccy szczególną troską otaczali resort spraw wewnętrznych i z pewnością wiedzieli o jego istotnych operacjach. To jednak nie od razu oznacza udział w ich wykonaniu. We wrześniu 1984 r. w centralnej prasie sowieckiej wydrukowano materiał o organizacji antykomunistycznej w kościele św. Stanisława Kostki. Tezy zawarte w tej publikacji zostały dokładnie powtórzone w "Pro memoria" skierowanym do Episkopatu Polski przez Urząd do spraw Wyznań, w którym stwierdzono m.in.: "Ksiądz Popiełuszko w czasie Mszy św. za ojczyznę w dniu 26 sierpnia 1984 r. ujawnił powstanie nielegalnej, sprzecznej z prawem PRL i prawem kanonicznym kontrrewolucyjnej organizacji duchownych i świeckich o ogólnokrajowym zasięgu. Duchownym i świeckim należącym do tej organizacji udostępnia się obiekty sakralne do działalności antypaństwowej podważającej zasady ustrojowe PRL". To był ostateczny sygnał dla najwyższych gremiów kierowniczych PRL, że z "rozwiązaniem problemu ks. Popiełuszki" nie można dłużej zwlekać. Został, jak wiemy, dobrze zrozumiany przez adresatów. Na koniec wrócę do kwestii, od której zaczęliśmy. Skoro nie znamy dokładnej daty śmierci ks. Jerzego, w który dzień października powinniśmy, Pana zdaniem, szczególnie go wspominać? - Cały miesiąc październik jako miesiąc różańcowy zawsze będzie mi się kojarzył z różańcem ks. Jerzego, tym odmówionym w kościele w Bydgoszczy i z tymi paciorkami odnalezionymi w Toruniu. Sądzę, że jest to jakby miesiąc ks. Jerzego, którego niedługo, mam nadzieję, będziemy już czcić jako kolejnego naszego polskiego świętego. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-10-20

Autor: wa