Wierzę w nasz zespół
Treść
Rozmowa z Eleonorą Dziękiewicz, siatkarką reprezentacji Polski Gdy wspomina Pani dziś niedawne mistrzostwa Europy - jakie odczucia dominują? - W tej chwili o mistrzostwach nie myślę zbyt dużo, zostawiłam je za sobą. Jeśli już coś wspominam, to naszą ciężką pracę i poświęcenie, które przyniosły, niestety, mizerny efekt. Finalny, bo przez chwilę było pięknie. Fazę grupową przeszłyśmy bowiem jak burza, znakomicie się czułyśmy. A później, w najważniejszych bojach, zabrakło nam koncentracji. Pewnie dlatego żadna z nas nie chce za bardzo do nich wracać. A nie jest Pani zbyt surowa w tych sądach? Przecież zagrałyście na tym turnieju wiele świetnych meczów, zajęłyście i tak wysokie, czwarte miejsce. - Owszem, czwartej pozycji i ja nie uważam za porażkę czy też tym bardziej za klęskę - a takie komentarze słyszałam. Problem polega jednak na tym, że gdzieś wewnątrz czułyśmy, iż stać nas na bardzo wiele. Postawa w pierwszej fazie turnieju tylko nas w tym utwierdziła. Marzyłyśmy o medalu, obronie tytułu, niestety, to się nie udało. Stąd niedosyt, rozczarowanie. Ale to ważne, co Pani mówi: po wszystkich perturbacjach, jakie przeszedł w ciągu ostatniego roku nasz zespół, odzyskałyście wiarę w siebie, myślicie o najwyższych celach, czujecie, że stać Was na wiele. Rozczarowujące - jak Pani przyznaje - czwarte miejsce tego nie zmienia. - To prawda. Nasze apetyty rozbudził już cykl Grand Prix. Zauważyłyśmy wówczas, że potrafimy nie tylko wygrywać z najlepszymi w Europie, ale nie są nam straszne nawet Chinki - z którymi dotychczas przegrywałyśmy. Te zwycięstwa nas dowartościowały. Jest jednak i druga strona medalu. Przez to wszystko ból po nieudanych mistrzostwach Europy jest większy. To świetnie, że stać nas na wiele, tylko nie udowodniłyśmy tego. Co się zatem stało, że kilka dni po wspaniałym zwycięstwie nad Serbkami z tym samym zespołem równie zdecydowanie przegrałyście? - Niektórzy uważają, że spaliłyśmy się psychicznie, lecz to nie jest prawdą. Bardziej chodzi o koncentrację, jej brak. W grupie Serbię pokonałyśmy łatwo i chyba za szybko uwierzyłyśmy, że półfinał będzie wyglądał podobnie. Tymczasem tylko przez fragment pierwszego seta grałyśmy tak, jak kilka dni wcześniej. Później w nasze poczynania wkradła się bezsilność, nic nam nie wychodziło, nie potrafiłyśmy rozszyfrować rywalek, a one z każdą minutą spisywały się coraz lepiej. A mecz o brąz z Rosją? Pierwszy set był przecież świetny i nagle stanęłyście. - Nie chcę się usprawiedliwiać, mówiąc, że dzień wcześniej zeszło z nas powietrze. Ale... tak było. Zakładałyśmy w myślach, że awansujemy do finału, że będziemy broniły złotego medalu. Gdy to się nie udało, starałyśmy się nawzajem przekonywać, że brąz też ma swoją wartość, że wciąż mamy o co grać. Chyba nam jednak na to nie starczyło sił. Porażka z Serbią była ciosem, po którym nie potrafiłyśmy się podnieść. A przecież i Rosjanki nie prezentowały się tak dobrze, jak choćby w Grand Prix. Teraz czwarte miejsce jest odbierane jako porażka, ale kilka miesięcy temu wydawało się wręcz szczytem marzeń. Nasza reprezentacja praktycznie wówczas nie istniała. - Trudno mi komentować wydarzenia, które miały miejsce w kadrze rok temu, bo mnie w niej w ogóle nie było. Mogę mówić tylko o tym, co działo się od początku budowy obecnego zespołu. A ten był trudny. I faktycznie, gdyby ktoś nam wówczas obiecał czwarte miejsce na mistrzostwach Europy, pewnie wzięłybyśmy je w ciemno. Ale nagle gra zaczęła nam się układać. Z każdym dniem tworzył się prawdziwy zespół, waleczny, z charakterem. Nabierałyśmy do siebie zaufania, które procentowało także wtedy, gdy nie szło. Wszystko to budowało siłę drużyny. Dziś czwarta lokata nam nie wystarcza. Mamy większe ambicje. Mistrzostwa Europy były imprezą ważną, ale tylko prowadzącą do celu kluczowego, jakim są przyszłoroczne igrzyska w Pekinie. Wierzy Pani, że naszą drużynę stać na sprawienie na olimpiadzie niespodzianki i - nie ukrywajmy - medal? - Gdybym w to nie wierzyła, to bym w to wszystko nie wkładała tyle serca. Od kilku ładnych miesięcy daję kadrze więcej niż swojej rodzinie - i to jest chyba najlepsza odpowiedź na to pytanie. Tuż po mistrzostwach okazało się, że otrzymałyście "dziką kartę" na Puchar Świata - pierwszą olimpijską kwalifikację. Może to być zdobycz cenniejsza nawet niż brąz turnieju. - Może, ale pod warunkiem, że zagramy świetnie, przezwyciężymy nasze słabości, zapomnimy o średnio udanych mistrzostwach. Ale jestem pełna wiary i nadziei. Dla Pani osobiście ostatnie miesiące przygody z kadrą muszą być powodem do radości i satysfakcji. Wreszcie Pani w niej jest, stanowi istotne ogniwo. - Nie odbieram tego w kategoriach ogromnego sukcesu. Przez ostatnie lata jakoś nie mogłam do reprezentacji trafić, ba, nie byłam w ogóle brana pod uwagę, zatem i marzenia o powołaniu nieco przyblakły. Teraz oczywiście bardzo się cieszę z tego, że w kadrze jestem, że razem ze mną zespół zaczął grać dobrze i tworzyć swoją historię. Za sukces uważam na razie mistrzostwo i Puchar Polski wywalczone w zeszłym sezonie razem z Winiarami Kalisz. Na piękne chwile z kadrą jeszcze poczekam, ale one przyjdą. Oglądając naszą reprezentację z Panią w składzie, kibice dziwili się, jak to możliwe, że przez tyle lat nikt Pani nie zauważał... - Miło mi, dziękuję (śmiech). Ale też jest prawdą, że za trenera Niemczyka w drużynie było kilka świetnych środkowych - Agata Mróz, Sylwia Pycia - o lepszych ode mnie warunkach fizycznych i do tego młodszych. To one rokowały nadzieje, spełniły je, sięgając po mistrzostwo Europy. A na koniec proszę przyznać - na co tak naprawdę stać polską narodową drużynę? - Chciałabym obiecać, że wygramy Puchar Świata, potem pojedziemy na olimpiadę i wrócimy z niej z tarczą. Nie mogę jednak. To jest tylko sport, w nim wszystko jest możliwe. Wydaje mi się, że światowa czołówka - a nas do niej zaliczam - jest dziś bardzo wyrównana. Często od dyspozycji dnia zależy, która drużyna wygrywa, a która przegrywa. Przecież gdybyśmy z Serbią bądź Rosją zagrały 24 godziny później, oba mecze mogły wyglądać zupełnie inaczej. Na koniec powiem tak: mocno wierzę, że nasz zespół jest nie tylko w stanie walczyć z najlepszymi, ale i z nimi wygrywać. I to jest optymistyczne. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2007-10-11
Autor: wa