Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wywiad z Justyną Kowalczyk

Treść

Rozmowa z Justyną Kowalczyk, reprezentantką Polski w biegach narciarskich Już za kilka dni zainauguruje Pani starty w kolejnym sezonie Pucharu Świata, nadzieje są duże? - Nie mówmy może o nadziejach, ale raczej o konkretnych celach. Najważniejszą imprezą sezonu będą mistrzostwa świata w Sapporo i podobnie jak każda rywalka na tę imprezę szykuję szczyt formy. Bardzo chciałabym dobrze wypaść podczas prestiżowego cyklu Tour de Ski oraz na Uniwersjadzie. To trzy główne cele. Nie zamierzam odpuścić również Pucharu Świata, wręcz przeciwnie. Na pewno pojawię się na starcie większej liczby zawodów niż dotychczas, wypadałoby zatem powalczyć o wysoką lokatę w klasyfikacji generalnej. Wielu sportowców sezon poolimpijski traktuje nieco luźniej, chcąc odpocząć po ostatnich wielkich trudach i wyzwaniach. Po Pani się tego nie spodziewam. - Już jest "po ptokach" (śmiech). Dla nas lato, czyli czerwiec, lipiec i sierpień, jest okresem najcięższych treningów. Od tego, jak te trzy miesiące przepracujemy, zależeć będą późniejsze wyniki w zimie. I nie odpuściłam, zrobiłam wszystko, co nakazał mi trener. Owszem, pewnie nie byłam tak zdesperowana jak przed rokiem, gdy po dyskwalifikacji chciałam szybko i za wszelką cenę wrócić do wysokiej formy i udowodnić, że stać mnie na rywalizację z najlepszymi. Teraz podeszłam do zajęć w sposób bardziej wyważony, ale w najmniejszym stopniu nie odpuściłam. Nieco popsuła mi plany kontuzja ścięgna Achillesa, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Teraz nie mogę doczekać się sezonu startowego, dla biegacza to jeden z najlżejszych i najprzyjemniejszych momentów w roku. Jak wyglądają zatem letnie zajęcia biegaczy narciarskich? - Mamy bardzo dużą zaprawę na nartorolkach, zarówno klasykiem jak i łyżwą. Dużo biegamy, choć z powodu kontuzji akurat ja byłam z tego wyłączona, straty nadrabiałam na wspomnianych nartorolkach. Poza tym trzy razy w tygodniu gościliśmy na siłowni, jeździliśmy na rowerze, zaliczyliśmy masę marszobiegów w górach. Nie wdając się w szczegóły, codziennie trenowaliśmy po blisko osiem godzin. Oczywiście nie narzekam, bo to taki sport. Biatlonista czy maratończyk nie pracuje mniej. Jest Pani zadowolona z przebiegu przygotowań? - Jak najbardziej. Trener Aleksander Wierietielny jak zawsze stworzył bardzo dobre warunki, wszystkie obozy szkoleniowe wyglądały tak, jak wyglądać miały. Sam trener przyznaje, iż jest Pani mocna jak nigdy. - Myślę, że fizycznie jestem przygotowana podobnie jak przed rokiem. Co prawda z powodu nieszczęsnego Achillesa nie mogłam przeprowadzić żadnego testu, więc nie mam porównania pod względem czasów, ale czuję się naprawdę dobrze. Coraz lepsze jest również przygotowanie koordynacyjne, techniczne, które były dotąd moją słabszą stroną. Przez to, że dużo biegałam na nartorolkach, poprawiłam te elementy, zwłaszcza technikę łyżwową. Nie powiem, że jest doskonała, ale na pewno lepsza. Uciekło też ze mnie trochę nieokrzesania. Mam w sobie więcej spokoju i łatwiej się ze mną dogadać w sprawie treningów (śmiech). Zwykle podchodziłam do nich bez żadnych kompromisów, nawet jak mnie coś bolało albo byłam chora, musiałam wykonać wszystko na sto procent. Teraz staram się oszczędzać. Wiem, że przede mną jeszcze kilka lat biegania, a nierozsądne treningi mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Nad czym szczególnie pracowała Pani latem? - My zawsze musimy pracować nad wytrzymałością, nawet gdy mamy świetną. Zgubić ją jest łatwo. Większą niż do tej pory uwagę zwróciłam natomiast na siłę. Jestem z natury bardzo silną osobą, dlatego jak na razie traktowałam ją z lekkim przymrużeniem oka. Trener co prawda powtarzał mi, że najlepsze zawodniczki także są silne, a do tego mocno pracują nad tym elementem i... miał rację. Dlatego musiałam poprawić siłę maksymalną, siłowni nie odpuściłam. Dzięki temu mam nadzieję również na poprawę techniki. To stara zasada - im mocniejsze mięśnie, tym łatwiej łapią koordynację i technikę. Ma to szczególne znaczenie w chwilach dużego zmęczenia. A presja? Kibice znów będą oczekiwali Pani startów z ogromnymi nadziejami. - W ubiegłym sezonie myślałam, że umiem sobie poradzić z presją bardzo dobrze. Igrzyska i bieg na 10 km klasykiem pokazały jednak, że emocje potrafią wziąć górę i mnie pokonać. Dziś wydaje mi się, iż jestem mocniejsza psychicznie, ale nie potwierdzę tego, dopóki nie wezmę udziału w najważniejszych imprezach sezonu. A co do kibiców - mam nadzieję, że potrafią zrozumieć, iż człowiek nie jest maszyną i nie można go zaprogramować na same zwycięstwa. My również miewamy słabsze dni, a kiedy mijamy metę na dalszych lokatach, to nie dlatego że chcemy komuś zrobić na złość czy nam się nie chciało trenować. Przyznam też szczerze, że największym krytykiem siebie samej jestem ja. Ja najwięcej od siebie wymagam. W nowym sezonie po raz pierwszy rozegrany zostanie prestiżowy cykl Tour de Ski. Od 29 grudnia do 7 stycznia weźmiecie udział w aż 8 biegach, co będzie prawdziwym wyzwaniem. - Jestem zawodniczką turniejową, przy dobrym przygotowaniu fizycznym powinno być dobrze. Być może wytrącą mnie lekko z równowagi sprinty, ale postaram się powalczyć o jak najlepsze miejsca. Fachowcy uznali, iż jestem w gronie czterech zawodniczek, które stać na niespodzianki. Mam jednak świadomość, że rywalki są mocne i nie próżnowały. Żadna z nich nie czekała, aż ktoś je wyprzedzi, zatem rywalizacja zapowiada się znakomicie. A samo Tour de Ski to na pewno duże obciążenie nie tylko fizyczne, ale i psychiczne. Zawody odbywać się będą codziennie albo co drugi dzień, na każdym biegu trzeba się maksymalnie koncentrować, żadnego nie można odpuścić. Czego w takim razie życzyć? Medalu w Sapporo? - Każdy by chciał (śmiech). Łatwo nie będzie, ale postaram się przebiec przez sezon jak najlepiej. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2006-11-07

Autor: wa

Tagi: justyna kowalczyk